Rzeczpospolita: Szefowie dyplomacji pięciu europejskich krajów jednocześnie odwiedzili Kijów. Jak można podsumować tę wizytę?
Oksana Syroid: Bardzo dobrze, że przyjechali na Ukrainę. Mieli okazję do zapoznania się z tutejszymi realiami, zobaczyli, jaka tu jest naprawdę sytuacja. Spotykałam się z szefem brytyjskiej dyplomacji Borisem Johnsonem i dla niego było odkryciem to, że ukraińscy parlamentarzyści nie popierają przeprowadzenia wyborów na terytoriach okupowanych oraz nie godzą się na zmianę konstytucji w sprawie nadania specjalnego statusu dla Donbasu. Jest to stanowisko Ukraińców, którzy uważają, że dopóki Rosja nie wyprowadzi stamtąd swoich żołnierzy, dopóty żadnych wyborów nie będzie. O specjalnym statusie dla Donbasu nie ma nawet mowy, gdyż skutkowałoby to zniszczeniem ukraińskiej suwerenności. Właśnie to chcieliśmy przekazać naszym zagranicznym gościom podczas spotkań.
Ale ministrowie z Niemiec i Francji mówią, że po wprowadzeniu całkowitego zawieszenia broni w Donbasie, Kijów powinien zacząć wykonywać polityczną część porozumień mińskich.
To nie jest sprawa dla zagranicy. Nikt nie powinien się wtrącać w nasze sprawy wewnętrzne. Ja nie pozwalam sobie na komentowanie i doradzanie, co powinna robić Francja czy Niemcy. Niedopuszczalne jest, by zagraniczni politycy rozkazywali, co mamy robić w naszym kraju. Memorandum budapeszteńskie było dla nas nauczką, że nie powinniśmy wierzyć słowom, powinniśmy dbać o swoje interesy. W 1994 roku, podpisując ten dokument, nikt nie myślał o zobowiązaniach, myślano tylko o tym, by jak najszybciej zabrać Ukrainie broń nuklearną. To samo widzimy dzisiaj. Wielu europejskich polityków chce szybko załagodzić konflikt kosztem Ukrainy.
To dlaczego prezydent Poroszenko podpisał w Mińsku te porozumienia?