- Nie widziałem jeszcze „Powidoków”, ale z tego co wiem jest to opowiadanie – „ni stąd ni zowąd”, jak pan Andrzej kokieteryjnie zwykł mówić – o współczesności, o tym co się teraz dzieje, a dzieją się przedziwne rzeczy najdelikatniej mówiąc. Krytycy nazywają to wizjonerstwem, a pan Andrzej powiedziałby: „A nawet nie przypuszczałem”. Z tą swoją kokieterią. Niebywałe jest zupełnie, że przez fakt, że ten film zaistnieje dopiero – pan Andrzej dalej żyje. To bardzo dla niego charakterystyczne. A przecież do premiery jeszcze tyle się może wydarzyć! Dlatego pewnie Andrzej mówi sobie teraz „Nieważne, że zmarłem, bo i tak będę żył”. To nadzwyczajne. Poza tym nie mogę powiedzieć, żeby pan Andrzej w ostatnich latach mnie kochał. Ale generalnie nasza praca w teatrze polegała na obopólnym zniecierpliwieniu. Zwłaszcza jeśli chodzi o „Biesy” i „Nastazję Filipowną”. Jak coś dobrego wymyślaliśmy – on coś dobrego dla aktora, a ja dla reżysera, to od razu prosiliśmy sobie o wybaczenie. Gdy kręciliśmy „Noc listopadową”, mówił: „Pan wybaczy, panie Janie, ale uklęknie pan jako Wielki Książę Konstanty przed Walerianem Łukasińskim”. A ja proponowałem swoje rozwiązania. Miał niesamowity talent, którego teraz nie mogę dokładnie opisać, bo o umarłych w naszej tradycji trzeba opowiadać tylko w konwencjonalny sposób. A on był niekonwencjonalny. Mówił mi: „Niech pan nie gra jak brunet, niech pan gra jak blondyn”. Umarł Najważniejszy, a jak coś takiego się dzieje, nie trzeba żałować, tylko brać się do roboty - powiedział "Rzeczpospolitej" Jan Nowicki.