Przemiany, jakie nastąpiły w minionych dwóch dekadach, spowodowały niebywały rozwój stosunków społeczno-gospodarczych, na skalę dotąd niespotykaną. Państwo i społeczeństwo nie było do nich dostosowane, co prowadziło do konfliktów, na których rozwiązanie nikt nie był przygotowany.
Dotyczyło i dotyczy to również sądów, do których lawinowo wzrósł wpływ spraw. Sądy zaś nie były gotowe ani organizacyjnie (zła struktura, błędnie określone właściwości rzeczowe, słabe kadry administracji sądowej), ani legislacyjnie (niewłaściwe przepisy proceduralne, częste nowelizacje przepisów wprowadzające chaos).
[wyimek]Bez właściwej diagnozy roli, jaką mają odgrywać sądy, żadne zmiany, nazywane szumnie reformami, nie odniosą skutku[/wyimek]
To nieprzygotowanie dotyczyło częściowo także samych sędziów, którzy nie byli gotowi mentalnie na nowe wyzwania, w tym wzrost obowiązków (niestety, często ponad miarę) oraz konieczność ciągłego dokształcania. Jak się wydaje, z tymi problemami środowisko sędziowskie już sobie poradziło mimo niedowartościowania statusu zawodu sędziego ze strony władzy wykonawczej i ustawodawczej.
Bez właściwej diagnozy roli, jaką mają pełnić sądy, żadne zmiany, nazywane szumnie dla celów politycznych reformami, nie odniosą skutku. Przykładów można podać wiele: sądy grodzkie, które nie były sądami, lecz tylko wydziałami; tzw. sądy 24-godzinne (które takimi były tylko w dużych miastach), sądzące głównie pijanych kierowców; tzw. upadłość konsumencka, której warunki ogłoszenia jest spełnić bardzo trudno; zamieszanie z właściwością rzeczową w sprawach karnych o przestępstwa gospodarcze. Dodać tu trzeba upokarzającą dla sędziów sprawę tzw. awansów poziomych: prezydent nadal powołuje sędziów na stanowiska, których nie ma.