Rz: Mija trzy i pół roku obowiązywania ustawy o pozwach grupowych w Polsce. Kiedy spodziewa się pan korzystnego dla powodów prawomocnego wyroku?
Piotr Nowaczyk: Nieprędko. Ta instytucja nie pasuje jeszcze do polskich warunków.
Do warunków prawnych czy do polskiej mentalności?
I do mentalności, i do prawa. Pomysł pozwów zbiorowych pochodzi z USA. Amerykanie mają zupełnie inny stosunek do procesów. Jeden z moich amerykańskich kolegów po fachu powiedział kiedyś, że, składając pozew, trzeba mocno uderzyć, żeby się dobrze pogodzić. Zdradza to podejście do procesu zza wielkiej wody – najpierw trzeba kogoś pozwać, np. o 100 mln dolarów, i przycisnąć do ściany, nagłaśniając sprawę w mediach. Pozwany po pewnym czasie pęknie i ugodzi się z nami. Wypłaci np. 20 mln dolarów, bo będzie chciał mieć sprawę z głowy.
W Ameryce łatwo kogoś pozwać o okrągłą kwotę, a w Polsce sędziowie na okrągłe kwoty patrzą podejrzliwie. Lepiej jest widziane określenie roszczenia na 99,992 zł niż na 100 tys. zł, bo pierwsza kwota wygląda poważniej, może wynikać z jakiejś kalkulacji, a druga już nie.