W Polsce dziesięć służb ma uprawnienia do dokonywania przeszukań obywateli, mieszkań czy samochodów. W ciągu roku tylko policjanci przeprowadzają kilkaset tysięcy takich czynności. Nikt nie potrafi jednak powiedzieć, ilu dokładnie przeszukań dokonują wszystkie służby i ile z nich jest niezasadnych. Wszystko przez to, że ani Ministerstwo Sprawiedliwości, ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ani Prokuratura Generalna nie gromadzą takich danych. Nie ma ich także Komenda Główna Policji. A to stwarza pole do nadużyć.
– Istnieje niebezpieczeństwo, że ustawowe gwarancje obywateli są jedynie fikcją – uważa poseł Krzysztof Brejza, autor interpelacji poselskiej w tej sprawie.
Jak to możliwe, że nikt nie kontroluje skali przeszukań? Wszystko przez złe przepisy procedury karnej. Zgodnie z kodeksem postępowania karnego przeszukać mieszkanie można wyłącznie na podstawie polecenia sądu lub prokuratora. Jest to jednak tylko zasada, którą w praktyce stosuje się najrzadziej. Regułą stało się bowiem dokonywanie przeszukań na podstawie nakazu kierownika jednostki bądź po okazaniu legitymacji służbowej, na co również zezwala kodeks postępowania karnego.
– Większość przeszukań przeprowadzana jest na „blachę", czyli za okazaniem legitymacji policjanta – przyznają sami funkcjonariusze. Także prokuratorzy nie ukrywają, że czynności te praktyka scedowała na policjantów, a ci najpierw wchodzą, a dopiero potem legalizują przeszukanie.
– Wyjątek niestety stał się regułą. Prokuratura już po fakcie przyklepuje w większości to, co zrobi policja – mówi Piotr Pomianowski, prezes Stowarzyszenia ProCollegio działającego przy Uniwersytecie Warszawskim, które starało się zbadać problem.