Tradycyjny model wykonywania zawodu adwokata (radcy) był i jest taki, że mecenas pobiera wynagrodzenie w ramach widełek z taksy adwokackiej i, przy zachowaniu wymaganej w profesji staranności, dąży do wygrania sprawy. -Zawiera kontrakt na usługę starannego działania - wskazuje Andrzej Michałowski, członek Prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej. -To czy mu się uda, czy nie - jest z punktu widzenia honorarium drugorzędną kwestią (ewentualnie owocuje w kolejnych zleceniach). Na straży tych klasycznych zasad stają normy etyki adwokackiej i radcowskiej (szerzej ramka).
Zabraniają one członkom korporacji zawierania umowy z klientem, która przewidywałaby zapłatę honorarium uzależnioną wyłącznie od ostatecznego wyniku sprawy (pactum de quota litis). Ale pod wypływem praktyki (i wzorów amerykańskich) wszystkie bez mała kraje europejskie, w tym także Polska (przed półtora rokiem), dopuściły zawarcie umowy przewidującej dodatkowe honorarium za pozytywny wynik sprawy.
Jak to wygląda w praktyce? Według adwokata Romana Nowosielskiego, który w swej kancelarii stosuje takie mieszane wynagrodzenie, klient wpłaca minimalne wynagrodzenie przewidziane w kasie adwokackiej, a część od wygranej określa umowa. Na Wybrzeżu jest to zwykle 10 - 20 proc. wygranej kwoty (w Warszawie stawki mogą być wyższe).
Mecenas uważa, że system jest dobry dla adwokatów, ale i dla klientów, którzy w klasycznych formach opłacania prawnika nie mieliby pieniędzy (i szans) na prowadzenie trudniejszych czy nietypowych procesów.
Mechanizm działania na rynku usług prawniczych opisuje adwokat Piotr Nowaczyk, prezes Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej: - Przychodzi do kancelarii klient i mówi, że ma szansę odzyskać kamienicę, np. na terenach dawnego getta w Warszawie. Interes dla niego, interes dla adwokata: obiecuje, że podzielą się wygraną.