Korespondencja z Londynu
Trzecim po Rogerze Federerze i Milosu Raonicu był w półfinale Czech, który z seta na set lepiej przekonywał Lucasa Pouille, że dojrzałość w ćwierćfinałach wielkoszlemowych ma znaczenie. Berdych zdobył prawo gry w półfinale najłatwiej z całej czwórki, co jednak nie gwarantuje mu sukcesu w meczu ze Szkotem.
Wiadomo, że za Andy'm stanie cały kort centralny i wzgórze Aorangi plus miliony przed telewizorami. Wiadomo, że media jeszcze trochę nadmuchają balon, bo potrzeba sukcesu tego wymaga. Na razie Szkot daje radę dźwigać te nadzieje, choć łatwo nie ma.
W meczu z Jo-Wilfriedem Tsongą obaj wspaniale walczyli w pierwszym secie, tie-break wygrany 12-10 nie zdarza się często, kort centralny podrywał się parę razy na nogi, bo Francuz potrafił zagrozić lokalnym marzeniom.
Ta cząstkowa wygrana poniosła Murraya do jeszcze lepszej gry, rywal trochę zgasł, więc o drugim secie mało kto będzie pamiętał, w kolejnych równa walka znów trwała i Jo-Wilfried Tsonga zasłużył na miano tego, który umie pięknie przegrywać, także po pięciu setach.