Widz ma poczucie przeładowania, chaosu i pośpiechu wynikającego z chęci poświęcenia wszystkim rozpoczętym wątkom odpowiednio dużo miejsca. Reżyser Jan Holoubek, chcąc stworzyć misterną wielowarstwową opowieść, sam zdołał się w niej zagubić.
Jesień, połowa lat 80. Anonimowe miasteczko na Ziemiach Odzyskanych. W niedalekim lesie znaleziono zwłoki prominentnego działacza partyjnego oraz prostytutki. Milicja szybko przekazuje oficjalną wersję do mediów i zamyka sprawę. Sprawca – konkubent zabitej kobiety – przyznaje się do morderstwa i znika zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Typowy scenariusz sprawy, w której nikomu nie zależy na wykryciu prawdziwych morderców. Historia przypomina tę opowiedzianą przez Macieja Pieprzycę w „Jestem mordercą" na podstawie autentycznej sprawy Zdzisława Marchwickiego, skazanego za morderstwa w pokazowym procesie pełnym nadużyć i manipulacji prokuratury oraz służb. Pieprzyca opowiedział o interesach partii, zakulisowych działaniach SB, o skorumpowanej milicji i braku przekonujących dowodów, że ujęty był prawdziwym mordercą. W „Rojście" to jednak dopiero początek. Ziemie Odzyskane skrywają bowiem mroczną tajemnicę.