Podobno, kiedy przygotowywała się pani do granej na Scenie Prezentacje postaci lesbijki, odwiedziła pani też kilka klubów gejowskich.
Starałam się zaobserwować różne osoby znane z odmiennych skłonności. Ale nie była to jakaś szczególnie wnikliwa analiza, bo sztuka „Bostońskie małżeństwo”, o której pan wspomniał, jest na szczęście komedią. Niemniej jednak próby na początku nie były wcale łatwe. Kiedy reżyser Romuald Szejd zaproponował Joasi Bogackiej i mnie główne role, zachowywałyśmy się w stosunku do siebie jak dwa jeże. Potem już z próby na próbę było coraz lepiej, choć nigdy nie przekraczałyśmy granicy.
Czy są role, których by pani nie przyjęła?
Udowodniłam, że nie boję się podejmować ryzyka. Wielokrotnie grywałam postacie starsze od siebie. Świetnie się czuję, grając damy, i nie mniej świetnie, grając czarownice. Dobrze się bawiłam jako wiedźma w „Starej Baśni” z czarnymi zębami, pomarszczoną skórą. Nie zdecydowałabym się jednak na role, które narażałyby mnie na śmieszność jako człowieka. Wiem, że w aktorstwie wiek jest pojęciem umownym, ale odrzuciłabym np. rolę, która by mnie zanadto odmładzała. Rolę we wspomnianym „Bostońskim małżeństwie” przyjęłam bez oporów, bo miałam świadomość, że to postacie o zabarwieniu komediowym. Nie przypuszczam, że dobrze by to wyszło, kiedy miałabym grać serio. Choć pamiętam genialne role Jadwigi Jankowskiej-Cieślak i Grażyny Szapołowskiej w „Innym spojrzeniu”, nie wiem, czy sama zdobyłabym się na to. Jeśli już, to musiałyby być świetnie napisane sceny. Jeśli zaś wszystko miałoby odbywać się wokół łóżka, zupełnie by mnie to nie interesowało.
Rodzice bardzo chcieli, by została pani pianistką. Najnowsza premiera w Teatrze Ateneum z pani udziałem, czyli „Sonata jesienna”, w jakimś sensie stanowi spełnienie tamtego ich marzenia…
To także spełnienie mojego marzenia, bo o takich rolach można tylko pomarzyć. Ingmar Bergman to doskonały znawca ludzkiej psychiki. Świetnie czuje skomplikowane relacje między ludźmi. „Sonata” jest przedstawieniem niezwykle kameralnym, widz jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Mamy tego świadomość i to bardzo dopinguje, bo w takich warunkach łatwo wychwycić nawet najmniejszy fałsz. Cisza i skupienie, jakie panują podczas tego spektaklu, są dla nas największą nagrodą.