Muzyka bez ducha jest tylko biznesem

Z Haliną Frąckowiak rozmawia Jacek Cieślak

Publikacja: 18.03.2010 19:58

Muzyka bez ducha jest tylko biznesem

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

[b]Rz: Zdecydowała się pani na udział w programie „Tylko nas dwoje”, w którym jest pani nauczycielką, mentorką, przewodniczką wokalisty – amatora. Nie będzie to dla pani zbyt duże ryzyko? A jeśli pani podopieczny nie wygra?

[link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej[/link]

Halina Frąckowiak:[/b] Kieruje mną ciekawość. Uważam się za osobę otwartą. Jeżeli czuję, że zadanie, którego się podejmuję, pasuje do mnie, utożsamiam się z nim i nie czuję ryzyka, tylko przyjmuję na siebie odpowiedzialność. To się bierze z siły ducha, a nie kalkulacji, co się opłaci. Nie wyjdzie? Trudno. Czy wszystko musi się udać?

[b]Nauczyciel może czuć tremę?[/b]

Ona zdarza się do dziś, zawsze była silna. Mam jednak nadzieję, że mnie mobilizowała, a nie przeszkadzała. Śpiewanie zaczęłam po dziecięcemu. Na koloniach, w szkole, na przerwie. Rodzice byli muzykalni, różnym rodzinnym okazjom zawsze towarzyszyły śpiewy. W domu się jednak nie wychylałam.

[b]Dlaczego?[/b]

Byłam nieśmiała.

[b]To jak się pani znalazła w konkursie „Szukamy młodych talentów”?[/b]

Poszłam z koleżanką. Nie miałyśmy pieniędzy i biletów. Przy wejściu wymyśliła, że wejdziemy, jak powie, że biorę udział w konkursie, a ona mi towarzyszy. Tak też zrobiła. Zaskoczyła mnie.

[b]Mówiąc językiem „Rejsu”: weszła pani na statek służbowo.[/b]

Tak. Postawiona przed faktem – nie uciekam. Zaczęłam szybko myśleć, co mogę zaśpiewać. Lubiłam Ludmiłę Jakubczak, znałam jej piosenkę. Zaśpiewałam. Byłam w granatowej spódniczce i białej bluzeczce. Kończyłam tego dnia 16 lat. Moim dziewczęcym marzeniem była kariera aktorska. Ale przyjmuję to, co przynosi los, jeśli jest dobre i piękne.

[b]Co się działo na estradzie?[/b]

Pianista zapytał, co zaśpiewam. „Mr Wonderful”. A w jakiej tonacji? Aż tak przygotowana nie byłam. Zaczęłam śpiewać w f-dur. I usłyszałam, że wezmę udział w koncercie. Muzycy, wychodząc, mówili: „Ta mała fajnie śpiewa”. Jeśli chodzi o tremę podczas występu, moje nogi drżały i uderzały o statyw mikrofonu. Po raz pierwszy śpiewałam z zespołem. Panowałam tylko nad głosem. Tak dostałam się do eliminacji we Wrocławiu. Tata kupił mi buty, sukienkę i pojechał ze mną. Wybrałam „I’m Sorry” Brandy Lee. Zaśpiewałam pierwszą zwrotkę, przerwano mi. Myślałam, że to koniec. Padły pytania, co robię, czym się zajmuję. Czy mogę pojechać z nimi na koncerty?! To byli Czerwono-Czarni. Tatuś powiedział, że mogę. Przed finałowym koncertem w Szczecinie odbyłam tournée. Do końca nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.

[b]A co się działo potem?[/b]

Przerwałam szkołę w Poznaniu. Pojechałam do Gdańska, śpiewać z zespołem Tony, którego kierownikiem muzycznym był Ryszard Poznakowski. Menedżer zespołu zobowiązał się zapewnić edukację i mieszkanie. Kończąc 17 lat, miałam własny recital z piosenkami skomponowanymi specjalnie dla mnie. Pierwszą fantastyczną recenzję napisał Jerzy Waldorff. Przyjechał do gdańskiego klubu Ster.

[b]I nazwał panią drugą Ewą Demarczyk. [/b]

Potem trafiłam do Tarpanów i Drumlersów.

[b]Dziś mamy wyścig szczurów i zabójczą konkurencję. Jaka atmosfera panowała w tworzącym się dopiero polskim show-biznesie?[/b]

Spotykaliśmy się w gronie początkujących artystów, żeby słuchać muzyki. Pamiętam życzliwość i szczerość. Radość z tego, co się robi. Oczywiście, liczyły się notowania na listach przebojów i euforia publiczności. Ale kiedy oglądam materiały z tamtych lat i widzę siebie na estradzie, jak uderzam tamburynem o nogę, do krwi, mój wyraz twarzy świadczy, że nie czuję bólu. Tak potrafiłam się zapamiętać w śpiewaniu. Uśmiech i oczy pełne szczęścia. Nikt nie mówił: co by tu zrobić, żeby ktoś chciał mnie zauważyć. Jaki numer zaśpiewać, żeby być rozpoznawalnym. Wybieraliśmy repertuar, w którym dobrze się czuliśmy. Dziś młodzi postępują inaczej, nie wierzą w siłę osobowości. Kombinują, jak się upodobnić do gwiazd.

[b]Formatują się.[/b]

Zastanawiają „co zażre?”. Wszystko – jeśli ktoś będzie fajny, interesujący. Radziłabym młodym muzykom, żeby uwierzyli w siebie. Oczywiście, mogę zrozumieć, że ktoś, kto niewiele umie, musi mieć wzór. Ja też słuchałam zachodniej muzyki. Ale to nie wystarczy. Najważniejsze są charakter, osobowość, własny gust i poglądy. Bycie prawdziwym, dążenie do piękna. Sprawa duchowości i wiary. Bez niej muzyka jest tylko biznesem, modą. Gdy „nie zażre”, muzycy są rozczarowani i zgorzkniali. Mają pretensje, że coś z siebie dali, a nic nie dostali. Tyle dostali, ile dali!

[b]Czy dawniej ważny był menedżer?[/b]

Miałam znakomitego z Federacji Jazzowej. Myślał o nas, dbał. Basia Hoff przygotowywała kostiumy. Wszyscy byli sobie oddani, jak w rodzinie. Zdarzało nam się grać przez cały miesiąc. Moim domem był hotel. W stolicy mieszkałam w hotelu Warszawa albo MDM. Jeździłam z psem Arletką, z miłości do Arethy Franklin. Ale żeby jej tak bardzo nie eksponować, zmieniłam imię. To była bardzo piękna, królewska pudlica. W autobusie, kiedy jechaliśmy na koncert, było wesoło, bez ordynarnych skandali. Moi koledzy byli świetnymi facetami. Wieczorami chodzili na kolacje, czasami z nimi zostawałam. Nie chciałam być sama w pokoju. Innym razem przesiadywali u mnie. Ale kiedy graliśmy po trzy koncerty dziennie, padaliśmy ze zmęczenia.[b]Czy głos zaczęła pani szkolić z myślą o ministerialnej weryfikacji, jaką przechodzili muzycy?[/b]

Także. Ale coraz częściej śpiewałam trudne utwory, ponad moje możliwości, m.in. Arethy Franklin i innych soulowych wokalistek. Górne rejestry osiągałam siłą woli. Kiedy byłam na estradzie, wszystko było fantastycznie. Ale po koncertach nie mogłam mówić. Wtedy trafiłam do profesor Wandy Wermińskiej. Nauczyła mnie śpiewać piersiowym rejestrem, a nie gardłem. Dochodziłam do wysokich sopranowych dźwięków, choć głos mam altowy, z barytonowym odcieniem. Potem brałam lekcje śpiewu w Ameryce.

[b]U czarnoskórej nauczycielki?[/b]

Ależ oczywiście. Musiałam to zrobić. Pojechałam do Chicago na kilka koncertów, z pierwszym składem Perfectu Zbyszka Hołdysa.

[b]Razem z Basią Trzetrzelewską?[/b]

Tak.

[b]Ale śpiewała pani soul wcześniej od niej.[/b]

Bo jestem starsza! Razem występowałyśmy w warszawskiej Stodole. Tworzyłyśmy jeden muzyczny krąg. Amerykańskie zaproszenie Zbyszka bardzo mnie ucieszyło. Kiedy on gra, wszystko pulsuje i płynie. Wcześniej był gitarzystą w moim zespole. Przyjaźniliśmy się, ale Ameryki się bałam. I Ameryka mnie zmęczyła. To były tysiące kilometrów w autobusie. W klubach śpiewa się w nocy, w papierosowym dymie. Postanowiłam zrobić coś dla siebie – poszukać nauczycielki soul. Okazało się, że ćwiczenia są zbliżone do tych, które wykonywałam w Polsce. Dowiedziałam się jednak, że śpiew jest sprawą ducha. Technika to nie wszystko.

[b]Skąd wzięła się pani fascynacja soulem? Przecież w Polskim Radiu go nie było?[/b]

Jeszcze jako brzdąc słuchałam Radia Luxembourg. Cicho, żeby się mama nie zorientowała, że nie śpię.

[b]Jak rodzina i Poznań wpłynęły na panią?[/b]

Tata był inżynierem. Mama pracowała, ale przede wszystkim była normalną kobietą.

[b]Pamięta pani wydarzenia z 1956 roku?[/b]

Aurę zagrożenia. Mama opowiadała, że dyrektora wywieziono na taczkach. Ciocia, że nie śpi w nocy, bo niebo jest białe od strzałów. Mój brat z innymi dziećmi chodził po mieście z transparentami. Tata brał udział w demonstracjach. Zginął mój sąsiad, młody chłopak. Przeszyła go kula. Bałam się wyjść na ulicę, bo nie wiedziałam, czy nie będą zabijać. Ale najbardziej obawiałam się o moją mamę. Kochana była, umiała rozmawiać i słuchać. Kiedy urodziłam syna, zamieszkała ze mną. Byłyśmy bardzo z sobą zżyte. Zmarła w ubiegłym roku.

[b]Jak się pani czuła w NRD?[/b]

Był czas, kiedy latałam tam raz w miesiącu, a zdarzało się, że i trzy. To był świat, jakiego tu nie znaliśmy. Można było kupić buty Salamandry, magnetofon. Miałam tam wiele koncertów i raz w miesiącu – telewizję. Śpiewałam i mówiłam po niemiecku, ale nie lubiłam tego klimatu.

[b]To było życie nad podsłuchu?[/b]

To są robaki w głowach innych. Spotkałam fajnych młodych ludzi. Nagraliśmy świetną płytę z ABC. Miałam znakomity odbiór, ale nie odpowiadało mi brzmienie języka.

[b]A jak doszło do pani spotkania z Józefem Skrzekiem?[/b]

Razem z muzykami przyszłego SBB towarzyszył na trasie Czesławowi Niemenowi. To było nasze wspólne tournée. Czesława podziwiałam za jego wyjątkowy uduchowiony artyzm i mądrość przekazywaną w śpiewanych przez niego wierszach. Ceniłam też życiową postawę: spokój, dystans, wewnętrzną harmonię, jak również – promieniującą życzliwość. Wciąż mam przed oczami jego dobry uśmiech. A Józef Skrzek był szalony i mistyczny. Uwielbiałam jego muzykę, jazz rock. Dużo rozmawialiśmy, w końcu zapytałam, czy nie skomponowałby dla mnie piosenki. Kiedy powstały „Brzegi łagodne”, chciałam śpiewać, śpiewać i śpiewać. Z SBB nagrałam album „Geira”, a samym Skrzekiem – „Ogród Luizy”. Gdy zmarła moja mama, poprosiłam, żeby przyjechał na pogrzeb i zagrał na mszy w katedrze św. Jana na organach. Chciałam pożegnać mamę „Wołaniem”. Zaśpiewał „Z miłości jesteś albo z woli Boga”. Z „Wołaniem” w 2003 roku pojechaliśmy do Watykanu, na 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II. Razem skomponowaliśmy muzykę do wiersza Karola Wojtyły „Pieśń o słońcu niewyczerpanym”. Zaśpiewałam też „Pannę pszeniczną”.

[b]Tę pieśń zaśpiewali Wojtyle górale, na ostatnich przed wyjazdem do Watykanu dożynkach w Makowie Podhalańskim. A jak było na jubileuszu?[/b]

Papież nie czuł się już najlepiej. Nie wiadomo było, czy przyjdzie na koncert. Wjechał na salę, kiedy zaczynałam „Pieśń o słońcu niewyczerpanym”. Potem nie wiem, co się ze mną działo. Nie wiem, co do mnie mówił, kiedy się witaliśmy. Długo nie mogłam dojść do siebie. To było również wspólne duchowe doświadczenie z Józkiem Skrzekiem. Niezmiennie łączy nas mocna więź. Kiedy do siebie dzwonimy, nasze rozmowy nie są błahe. Nie tracimy czasu.

[b]Czy zawsze była pani religijną osobą?[/b]

Od dziecka. To zaszczepiła mi mama. Chodziłam na mszę na dziewiątą, stałam pod amboną. Pamiętam, że podczas Pierwszej Komunii o mało nie zemdlałam. Gdyby nie moja wiara, nie miałam bym po co wychodzić na scenę. Mogłabym wykonywać dowolny, inny zawód.

[b]Wróćmy do programu „Tylko nas dwoje”. Jakim człowiekiem jest pani uczeń Robert Kochanek?[/b]

Poważnie i odpowiedzialnie podchodzi do pracy – jak prawdziwy profesjonalista. Tak jak ja, ceni sobie niezależność. Formuła programu jest taka, że każdy z wokalistów przygotowuje z uczniem wykonanie utworu zaproponowanego przez Polsat z wyjątkiem pierwszego odcinka, do którego przygotowujemy przebój z własnego repertuaru. My wybraliśmy „Napisz, proszę”. Nie wiadomo, co się zdarzy, ale damy z siebie wszystko. Może być miło.

[b]A co potem?[/b]

Rozpoczęłam już jubileusz czterdziestolecia. Marzy mi się wielki koncert. Chciałabym wydać płytę z moimi największymi przebojami w nowych aranżacjach i całkiem nowy album skomponowany na instrumenty klasyczne i gitary. Ciąg dalszy nastąpi.

[ramka][b]Halina Frąckowiak[/b]

Jedna z najpopularniejszych polskich piosenkarek, debiutowała w połowie lat 60. na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, gdzie konkurowała z Czesławem Niemenem, Krzysztofem Klenczonem i Zdzisławą Sośnicką. Na początku współpracowała z zespołami Czerwono-Czarni, ABC, Tarpany i Drumlersi. Wylansowała wtedy przeboje „Ktoś”, „Czekam tu”, „Napisz, proszę”.

Karierę solową rozpoczęła w 1972 roku. Zawsze była artystką oryginalną. Najpierw zaskoczyła polską widownię soulowym sposobem śpiewania, potem poszła w stronę rocka, współpracując z SBB i liderem zespołu Józefem Skrzekiem. Nagrała z nim album „Geira”.

Płyta „Ogród Luizy” przyniosła interpretacje liryków Kazimierza Wierzyńskiego. W kolejnych latach złagodziła aranżacje. Były bardziej popowe („Papierowy księżyc”, „Anna już tu nie mieszka”. „Mały Elf”). Dramatycznym momentem w jej biografii był wypadek samochodowy w 1990 roku, po którym dziś, szczęśliwie, nie ma śladu. [/ramka]

[i]Tylko nas dwoje. Just the two of us | Polsat | 20.00 | SOBOTA | 14.45 | NIEDZIELA[/i]

[b]Rz: Zdecydowała się pani na udział w programie „Tylko nas dwoje”, w którym jest pani nauczycielką, mentorką, przewodniczką wokalisty – amatora. Nie będzie to dla pani zbyt duże ryzyko? A jeśli pani podopieczny nie wygra?

[link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Zbliżenie - Czytaj więcej[/link]

Pozostało 98% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu