Jednym z najsłynniejszych macho w historii kina jest Clint Eastwood. Jego kariera na dobre zaczęła się od występu w serialu „Rawhide”, w którym zagrał kowboja Rowdy’ego Yatesa. I pewnie byłby jedynie telewizyjną gwiazdą, gdyby w latach 60. ubiegłego wieku nie wyjechał z Ameryki do Europy na plan spaghetti westernu Sergia Leone „Za garść dolarów”. Wykreował w ten sposób postać bezimiennego, małomównego rewolwerowca.
Zachwycił publiczność na całym świecie. Jego pozycję utrwaliły kontynuacje cyklu: „Za garść dolarów więcej” oraz „Dobry, zły i brzydki”, a po powrocie do Hollywood rola inspektora Harry’ego Calahana w „Brudnym Harrym” (sobota, TCM, godz. 21.00).
[srodtytul]Brudny Harry zmienia kino[/srodtytul]
W tym ostatnim cyklu Eastwood szokował bezwzględnością i cynicznymi odzywkami. „To jest magnum kaliber 44, najpotężniejsza broń krótka na świecie. Może elegancko odstrzelić ci głowę, więc powinieneś zadać sobie pytanie: »Czy mam dzisiaj szczęście?«. No, to masz czy nie, ty śmieciu?”. Taką formułkę wygłaszał zwykle zatrzymanym zamiast standardowego odczytania im praw. Ale pod powłoką brutala skrywał etos szlachetnego kowboja, który potrafi wymierzyć sprawiedliwość, gdy zawodzą prawne procedury.
80-letni dziś Eastwood skończył z aktorstwem i całą energię poświęca reżyserii. Zanim odszedł na zasłużoną emeryturę, pokazał, jak się z wyczuciem zestarzeć na ekranie. Dowodem na to jest m.in. rola Franka Horrigana w thrillerze „Na linii ognia” Wolfganga Petersena z 1993 roku. Gra tam weterana wśród agentów służb specjalnych. To facet po przejściach, który popełnia coraz więcej gaf. Staje się przewrażliwiony. Na dodatek zamachowiec, z którym musi się zmierzyć, wzbudza w nim poczucie winy za błąd sprzed lat. Eastwood znakomicie bawi się w tym filmie wizerunkiem podstarzałego macho.