To podstępna choroba. Łatwo przeoczyć jej początek, a spustoszenia, które powoduje w psychice i budowie ciała, są trudne do odwrócenia.
Początek może wyglądać niewinnie. Na przykład zaczyna się od stosowania diety, by poprawić sobie sylwetkę. Dzięki temu można przecież zwrócić na siebie uwagę rówieśników, być zaakceptowanym w grupie, co dla dzieci ma często pierwszorzędne znaczenie.
Później dochodzą polecane w reklamach dietetyczne preparaty, obsesyjne liczenie kalorii, narzucanie sobie szalonego reżimu treningowego na siłowni lub w klubie fitness – bo zgodnie z duchem czasu trzeba żyć aktywnie – aż wreszcie przychodzi pora na tabletki na przeczyszczenie, strach przed jedzeniem, prowokowanie wymiotów.
Droga do koszmaru jest długa i nie zawsze wygląda tak samo. Ale na ogół zaczyna się od pragnienia osiągnięcia lansowanych w mediach kanonów piękna i zdrowego trybu życia. Dziewczynki chcą być jak modelki na wybiegach. Chłopcom marzy się wizerunek szczupłego i wysportowanego mężczyzny. Jeśli dochodzą do tego problemy z niską samooceną i zaburzenia w wydzielaniu niektórych hormonów, łatwo o niedożywienie.
Jak dowodzi pokazywany w TVP 2 dokument „Jestem anorektykiem”, 10 procent chorych to chłopcy. W filmie śledzimy losy 15-letniego Declana i 11-letniego Simona, którzy są pacjentami Rhodes Farm, kliniki anoreksji w północnym Londynie. Zadanie chłopców jest proste. Codziennie muszą przytyć o kilogram. Dotychczas czuli się winni, gdy jedli, więc w ośrodku odebrano im prawo do decydowania o tym, kiedy i co jedzą. Oprócz regularnych posiłków młodzi pacjenci uczestniczą w zajęciach ruchowych i sesjach terapeutycznych, by odbudować się psychicznie.