Jest luty 1888 roku, Vincent van Gogh przybywa do Arles w Prowansji, zmęczony życiem w Paryżu, w którym przez ostatnie dwa lata namalował 200 obrazów. Planuje dotrzeć do Marsylii, ale w Arles urzekają go „czyste powietrze i żywe kolory”. Pisze do przyjaciela, że na południu Francji „zmysły się wyostrzają, dłoń staje szybsza, oko bystrzejsze, a umysł czystszy”. Wynajmuje cztery pokoje w słynnym dziś żółtym domu, który ma posłużyć za siedzibę dla malarskiej bohemy. Tworzy niemało, m.in. „Pokój w Arles”. To jedno z ostatnich dzieł, które namalował przed początkiem niespełna dwuletniego dramatu, prowadzącego do samobójczej śmierci.
„Tym razem jest to po prostu moja sypialnia, tu musi działać tylko kolor; podczas gdy przez uproszczenie przydaję rzeczom stylu, powinienem wzbudzić myśl o spokoju lub w ogóle o śnie. Krótko mówiąc, widok obrazu powinien uspokoić głowę i fantazję” – pisze van Gogh do swojego brata Theo. Ale wkrótce płótno z Arles (dziś w w Muzeum Van Gogha w Amsterdamie) zostaje lekko uszkodzone podczas transportu. W 1988 i 1989 roku artysta maluje dwie kolejne wersje (dziś w paryskim Musee d’Orsay oraz Art Institute w Chicago). Różnią się od pierwszej przede wszystkimi kolorami, czasem odcieniami, niektóre detale są inne.
„Obraz nie oddaje wrażenia całkowitego spokoju, jak chciał van Gogh – pisze Ingo F. Walther w jednej z monografii artysty. – Brakuje wzajemnych relacji między rzeczami, każda stoi osobno. Niepokój wywołuje ponadto ogromne skrócenie wszystkich przedmiotów, stromo opadająca, prawie zwalająca się ku przodowi podłoga, półotwarte okno, ustawione ukośnie meble – umywalka i krzesło przy łóżku – i obrazy krzywo wiszące na ścianach pokoju. Ambiwalentna atmosfera wprawia obraz w osobliwy stan napięcia: jest to pragnienie przytulności, domu, bliskości i wsparcia, które przeczy rzeczywistości. Opuszczenie, samotność i bezdomność są silniejsze od wszechogarniającej tęsknoty”.
Wkrótce po namalowaniu przez van Gogha drugiej wersji do Arles przybywa długo oczekiwany Paul Gauguin, zamieszkują razem. Ale wspólne życie staje się koszmarem już po dwóch miesiącach. Według późniejszej relacji Gauguina – dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia przyjaciel rzuca się na niego z brzytwą. Paul ucieka do pensjonatu, a Vincent dostaje ataku szału. Obcina sobie dolną część ucha, zawija w gazetę i daje w prezencie prostytutce o imieniu Rachela. Podejrzenia lekarzy są dramatyczne: cierpi na epilepsję i schizofrenię, ma też objawy choroby alkoholowej. Umiera półtora roku później, 29 lipca 1890 roku, kilkadziesiąt godzin po tym, jak strzelił sobie w pierś z pistoletu. Miał 37 lat.
[ramka][b]PALETY: Van Gogh. Intensywny odcień żółci[/b]