[b]Rz: Co pana skłoniło do tego, żeby zostać współprowadzącym w programie publicystycznym „Koniec końców”, który jest pokazywany od 10 września na antenie TVP?[/b]
Staram się przeglądać prasę, niektóre dzienniki nawet wbrew ideologicznej niechęci. Swego czasu zacząłem czytać „Frondę”. Dzięki tej lekturze poznałem poglądy ludzi mocno związanych z prawicą, konserwatystów i zaangażowanych chrześcijan. Pod niektórymi z ich artykułów, w stu procentach mogłem się podpisać. Później część środowiska założyła pismo „Czterdzieści i Cztery”.
Uderzyło mnie, że z ludźmi „Czwórek” można się różnić, ale to nie przekreśla szansy na rozmowę. Nie czuję u nich tej straszliwej nienawiści, która uniemożliwia dialog naszym czołowym polskim politykom. Podczas nagrania programu poświęconego m.in. mojej piosence „Sztajnbach”, ja – człowiek kojarzony z Platformą Obywatelską, rozmawiałem z sympatykiem LPR, PiS, a także, najogólniej rzecz ujmując, katolikami, częstokroć ortodoksyjnymi, i potrafiliśmy się dogadać.
[b]To jest główne założenie programu – szukanie porozumienia?[/b]
Wszyscy obawiają się, jak będzie, ale zależy nam na dyskusji, w której nie chodzi o to, by zniszczyć lub ośmieszyć ludzi o innych poglądach, tylko szukać tego, co łączy. Miałem wcześniej wiele propozycji udziału w programach telewizyjnych. Proponowano mi duże pieniądze, ale odrzucałem wszystkie oferty, bo projekty, o których mówię, nie propagowały żadnych wartości. Były pustą rozrywką, na dodatek miernych lotów. Teraz negocjacje prowadziłem bez agenta, żeby nie windował ceny i doszło do porozumienia z producentami „Końca końców”. Zależało mi na udziale w tym programie.