Walt Disney stworzył imperium rządzące wyobraźnią dzieci. A jego filmy robiły furorę i zdobywały Oscary, czego najlepszym dowodem był sukces „Królewny śnieżki”, która w latach 30. zdobyła specjalną nagrodę akademii. Złota statuetka przypadła Disneyowi, a jej siedem miniaturek uroczym krasnoludkom z filmu.
Od tego momentu wytwórnia panowała niepodzielnie w dziedzinie długometrażowej animacji. Jednak stopniowo Disneya pochłaniały inne sprawy niż kino dla dzieci. Zajął się m.in. projektowaniem parków rozrywki. Nadzór nad filmami animowanymi powierzył współpracownikom. Gdy umarł, okazało się, że brakuje świeżych pomysłów, a wytwórnia zaczyna tracić kontakt z młodą widownią. Bajki produkowane przez studio okazywały się zbyt schematyczne i staroświeckie.
Przełom w myśleniu szefów wytwórni nastąpił na przełomie lat 80. i 90., kiedy spróbowano połączyć tradycyjną formę rysunkowego musicalu ze zwariowaną komedią. To był strzał w dziesiątkę. Zaczęło się od sukcesu kasowego „Małej Syrenki” (1989). Następnie postawiono na „Aladyna” (1992). Fabułę zaczerpnięto z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, ale nie trzymano się wiernie pierwowzoru.
U Disneya niesforna księżniczka Jasmina wymyka się z pałacu do miasta, gdzie poznaje żyjącego na ulicy Aladyna i jego wierną małpkę Abu. W wyniku intryg Jaffara – doradcy sułtana, Aladyn zostaje najpierw wtrącony do więzienia, a później wysłany na poszukiwanie tajemniczej lampy, w której znajduje się zabawny Dżin.
I właśnie jego postać zadecydowała o powodzeniu filmu w kinach. Dżin, któremu głosu użyczył w oryginalnej wersji Robin Williams, nie ma nic wspólnego z groźnym i wszechmocnym duchem z lampy. Zaklęcia mu nie wychodzą, często truchleje ze strachu, a przede wszystkim gada jak najęty. Jego dowcipne tyrady nadają fabule lekkości i wdzięku. W polskim dubbingu Williamsa kapitalnie zastąpił Krzysztof Tyniec.