Nieczęsto zdarza się, by film mający opowiedzieć historię człowieka, dostarczał tak wielu znaków zapytania. Tak właśnie dzieje się w przypadku urodzonego w Wiedniu muzyka, którego życie próbuje zgłębić dokument zrealizowany przez Michaela Beyera.
Paul Wittgenstein, austriacki pianista, był synem potentata rynku stali i żelaza, pragnącego, by synowie podążyli jego śladami i despotycznie nie pozwalał im na inne plany. Było to tym dziwniejsze, że w swoim pałacu gościł wybitnych muzyków, ceniąc ich talent. Ale według niego sztuką można było zajmować się wieczorem, po pracy.
Wszyscy młodzi Wittgensteinowie byli jednak utalentowani muzycznie. Trzech z nich nie wytrzymało presji ojca i popełniło samobójstwo. Dwaj pozostali: Ludwig i Paul dostali ostatecznie możliwość wyboru, gdy senior rodu zmarł. Młodszy z braci, Ludwig Wittgenstein, stał się jednym z najwybitniejszych filozofów początku XX wieku, starszy Paul - został pianistą.
Paul odziedziczył ogromny majątek po ojcu. Wynajął w Wiedniu wielką salę, orkiestrę i dyrygenta, by udowodnić, że jest prawdziwym pianistą. Rodzina uważała, że poniesie klęskę. Lecz fachowcy uznali go za wschodzącą gwiazdę. Wszystko zmieniła I wojna światowa. 27-letni Paul został ranny w prawą rękę, którą trzeba było amputować w szpitalu polowym. Wywieziono go na Syberię. Tam postanowił, że nie zrezygnuje z pianistycznej kariery. Nie użalał się nad sobą tylko pracował - ćwiczył na kawałku tektury. Miał szczęście, że dla pianistów lewa ręka jest uprzywilejowana – łatwiej nią grać. A on chciał grać jedną ręką, tak jak inni dwiema.
- Mój ojciec był uparty, a nawet zawzięty – wspomina córka Paula, Joan Ripley.