To miejsce niezwykłe, położone w Puszczy Piskiej, na ziemi warmińsko-mazurskiej, tuż nad Jeziorem Nidzkim. Choć powstało pod koniec XIX w., to stało się sławne dzięki Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu. Poeta trafił tu w 1950 r. i tak mu się spodobało, że postanowił wraz z żoną Natalią osiedlić się tu na stałe. Jednak nie zagrzał tu miejsca, bo zmarł trzy lata później.
Pranie mocno zrosło się z legendą Gałczyńskiego. Po śmierci poety zamieszkała tu jego córka Kira, a dziś prowadzi je poeta i eseista Wojciech Kass z żoną Jagodą. Patrzę na ich pracę z podziwem. Przez wakacyjne miesiące odbywa się tu wiele koncertów, można usłyszeć tu m.in. Annę Marię Jopek, Leszka Możdżera, Grzegorza Turnaua. Odbywa się też wiele mniejszych spektakli muzycznych. Występy grane są na zewnątrz, bez żadnych świateł, kiedy jest jeszcze jasno, czyli właściwie nie teatralnie, ale ma to niezwykły urok. Co więcej, wielu artystów, gdy trafia tam po raz pierwszy, jest przekonanych, że będzie kiepsko z publicznością – samotna leśniczówka w ogromnym lesie, nigdzie nie widać normalnych domów. I nagle 20 czy 30 minut przed koncertem z lasu zaczynają wyłaniać się tłumy. Koncerty i spektakle gromadzą nawet po 500–600 widzów.