W natłoku okolicznościowych koncertów oraz artykułów zapewniających o oryginalności muzyki naszego narodowego kompozytora Kraków miał odwagę obniżyć piedestał, na którym w 70 lat po śmierci umieszczono „drugiego po Chopinie” twórcę.
Wystawiona na scenie po raz pierwszy „Loteria na mężów” pokazuje, że Karol Szymanowski lubił żarty i potrafił komponować melodyjne piosenki. Kto wie, gdyby już w 1909 r. jego operetka trafiła na scenę, może stałby się potem autorem szlagierów, które nucilibyśmy do dziś.
Tak się nie stało, za to w świecie Szymanowski uchodzi za jednego z najoryginalniejszych twórców XX stulecia. Wybryk młodości, czyli „Loteria na mężów”, nie wzmacnia tej opinii. Dowodzi jednak, że był świetnym kompozytorem, skoro z taką łatwością odnalazł się w nieznanym sobie gatunku scenicznym.
Dostrzec to można w samych melodiach, ale i w sposobie traktowania orkiestry. Jego błyskotliwa i finezyjna instrumentacja jest tu zupełnie inna od tej stosowanej w poważnych dziełach, w których w tym okresie Szymanowski lubił nadużywać symfonicznego rozmachu.
„Loteria na mężów” to zresztą nie tyle klasyczna operetka, ile raczej wodewil. Nie zabrakło w niej melodyjnego walca, rozbudowanych scen zbiorowych, częściej jednak rozbrzmiewają proste, zwrotkowe kuplety, których tematem są frywolnie ujęte – jak na początek ubiegłego stulecia – relacje damsko-męskie.