Rz: Czy „Wyścig spermy” ma przyciągnąć młodą publiczność, a starszej zakomunikować, że w Teatrze Na Woli nastąpiła zmiana?
Maciej Kowalewski:
Sztukę planowałem jeszcze przed objęciem dyrekcji Na Woli. Zaproponowałem ją Centrum Myśli Jana Pawła II w odpowiedzi na zaproszenie do konkursu na sztukę inspirowaną myślą i dziełem Jana Pawła II. Do pisania zainspirował mnie także brytyjski program telewizyjny oraz niemiecki reality show. Jego uczestnicy byli dawcami spermy. Sprawdzano, czyja szybciej zapłodni substytut komórki jajowej. W Polsce zdarzały się skandale związane z reality show, generalnie jednak nie przekroczyliśmy granic intymności. Tradycyjne, katolickie wartości chronią nasz kraj przed „zgniłym liberalizmem”. Nie jestem ani po jednej, ani po drugiej stronie. Pilnowałem się, żeby nie być posądzonym o wulgarność. Nie chodziło mi o tanią prowokację. Moment poczęcia niesie w moim spektaklu nadzieję. Warto jednak pamiętać, że nie przyniosły nas bociany, wzięliśmy się ze spermy i komórki jajowej. Wielu Polaków wstydzi się o tym mówić, a niektórzy zaprzeczali ostatnio teorii ewolucji.
Chce pan zmienić widownię czy nie?
Chcę przyciągnąć młodą publiczność. A wychodząc poza kategorie pokoleniowe – zależy mi na widzu otwartym światopoglądowo, zainteresowanym problematyką społeczną i polityczną. Nie chcę, żeby Teatr Na Woli grał repertuar bulwarowy, mieszczański, tak jak do tej pory. Dlatego rozwijając festiwal mimu, zrezygnuję z cyklów „Komedie lata” i „Małe sztuki z wielkimi aktorami”. Jednak zależy mi na zatrzymaniu dotychczasowej publiczności. To się może udać. Przeniosłem na Wolę spektakl „Bomba” grany wcześniej w M25 i mieliśmy nadkomplety, a widownię pokoleniowo zróżnicowaną. Wysoka frekwencja przekonała mnie, że widzów przyciągnął spektakl, a nie szyld teatru. Starsze przedstawienia cieszą się mniejszym zainteresowaniem.