Ta premiera udowadnia, że we współczesnym teatrze operowym świetnego spektaklu nie stworzy sam reżyser. Jego inscenizacja staje się prawdziwa, gdy zyska on śpiewaków, którzy przekonają widzów, że w pozornie konwencjonalnej operze Verdi pokazał prawdziwe ludzkie uczucia. „Rigoletta” można uznać za konwencjonalne XIX-wieczne dzieło, zbiór pięknych melodii lub za poczciwą historyjkę o garbatym błaźnie, który mści się za uwiedzenie córki, lecz sam musi ponieść karę za swe niegodziwości. Ta opowieść nie przystaje do dzisiejszego świata, w którym wiele występków uchodzi nam bezkarnie.
Są jednak w „Rigoletcie” pewne wartości niezmienne, takie jak miłość czysta i bezinteresowna, dla której i dziś jesteśmy skłonni do poświęceń. Jeśli odnajdziemy to u bohaterów Verdiego, jego opera będzie przejmującym utworem.
Taką prawdę ma w sobie tytułowy bohater w ujęciu Andrzeja Dobbera. Jest on przy tym artystą, który choć występował już wiele razy w tej roli, wciąż potrafi odkryć w niej coś nowego, dostosowując się do koncepcji reżysera.
Tydzień temu w tradycyjnej inscenizacji „Rigoletta” w Operze Narodowej Dobber zagrał starego, ułomnego błazna na renesansowym dworze. We Wrocławiu Rigoletto stał się mężczyzną mocnym i cynicznie bezwzględnym, znacznie groźniejszym od młodego księcia.
Jego błazeński garb stał się tym razem tylko zawodowym atrybutem, zdejmuje go, kończąc pracę. Na służbie z nadmierną gorliwością szydzi z innych, prywatnie zbyt żarliwie próbuje okazać ojcowską miłość. Dlatego, walcząc o odzyskanie córki, nie może pojąć, że przyczyn klęski powinien szukać w sobie samym. Motyw klątwy rzuconej na niego ma tu więc drugorzędne znaczenie.