Portret gracza z szablą

Spektakl o Jerzym Pawłowskim. Był najlepszym szablistą wszech czasów, ale pociągało go ryzyko i pieniądze. Został podwójnym agentem – służb specjalnych PRL i amerykańskiej CIA

Aktualizacja: 28.01.2008 14:30 Publikacja: 28.01.2008 02:55

Portret gracza z szablą

Foto: Materiały Promocyjne

Nakreślić w miarę pełny telewizyjny portret wybitnego szermierza i podwójnego szpiega Jerzego Pawłowskiego to zadanie tyleż odważne, co karkołomne.

Niektóre zagadki życia "Pawła, najlepszego szablisty wszech czasów", jak mówi napis na je- go grobie w Falenicy, zapewne pozostaną nieodkryte. Jednak Agnieszka Lipiec-Wróblewska w spektaklu "Kryptonim "Gracz"" nie bała się uruchomić wyobraźni tam, gdzie dokumenty służb specjalnych pozostają tajne, pamięć ludzka zawodna albo sam Pawłowski zachował głębokie milczenie.

Już wokół samego aresztowania powstało kilka legend. Do jednej z nich przyczynił się przyjaciel sportowca Jerzy Kosiński, który w wydanej w 1977 roku "Randce w ciemno" pisał o JP, największym szermierzu wszech czasów, uwięzionym w wojskowej twierdzy, któremu przesłuchujący oficer brutalnie złamał mistrzowskie ramię. Na Zachodzie ta literacko pociągająca, choć nieprawdziwa wersja była niekiedy uważana za obowiązującą.

Talent do szermierki odkrył w sobie po znalezieniu w śmieciach starej szabli, wcześniej próbował boksu i skoków o tyczce. Trafił na czas pracy w Polsce Janosa Keveya, węgierskiego fechmistrza, który potrafił z ambitnego chłopaka zrobić pewnego siebie, czasem nawet butnego zawodnika.

Warszawiak, rocznik 1932. Poważne treningi zaczął w 1950 roku, trzy lata później był już mistrzem Polski, żeby było ciekawiej, we florecie. Urodzony był jednak do szabli. Spis jego sukcesów jest bardzo długi: 13 tytułów krajowych, trzy indywidualnego mistrza świata, cztery z drużyną, kilkanaście razy stał na podium. Na igrzyskach olimpijskich zdobył pięć medali. Ten najważniejszy, złoty, w Meksyku (1968), osiem lat wcześniej był już wicemistrzem. W drużynie dołożył dwa srebra i brąz igrzysk.

Walczył długo i nawet po wyjściu z więzienia w 1985 roku znów wziął szablę do ręki. Potrafił wówczas wygrywać w lokalnych turniejach z młodszymi od siebie o 30 lat. Przestał startować pod naciskiem tej części środowiska sportowego, która uznała, że walka na planszy z byłym szpiegiem demoralizuje młodych.

W czasach największych sukcesów władze sportowe i polityczne miały z nim problem. Z jednej strony wybitny sportowiec, z drugiej niepokorna dusza, w dodatku z zamiłowaniem do wysokich dochodów i i konsumpcyjnego stylu życia. Do partii się nie zapisał, a w wyborach sportowca XXV i XXX-lecia PRL wygrywał nawet z Ireną Szewińską. Dwukrotnie (w 1957 i 1968) wygrał także plebiscyt na najlepszego sportowca Polski organizowany przez "Przegląd Sportowy". Cichym powodem tej adoracji był fakt, że ciął szablą nie tylko mocnych rywali z Węgier, ale przede wszystkim szermierzy radzieckich.

W tym czasie wojsko go szybko awansowało, a media rozpieszczały. Opisywały i fotografowały jako tytana pracy, geniusza planszy, także wybitnego prawnika (skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim).

Pawłowski był znacznie ciekawszy niż te opisy. Raporty opiekunów ze służb specjalnych, którzy pilnowali sportowców podczas wyjazdów zagranicznych, pełne były opisów jego wybryków, które psuły idealny obraz. Lubił damskie towarzystwo, muzykę, wino i śpiew. Miał zdolności językowe i dar szybkiego nawiązywania kontaktów, więc nie raz pośredniczył w transakcjach handlowych, jakie z oczywistych względów były udziałem każdego, kto miał okazję wyjeżdżać za żelazną Żurtynę. Sam też handlował. Nie można zaprzeczyć, że drugą stroną tego powszechnego procederu było donoszenie polskim służbom, kto i co sprzedawał lub kupował, tak samo jak przekazywanie informacji o chęci ucieczki w czasie zawodów, o słabościach charakteru lub stosunku wobec Izraela w czasie wojny na Bliskim Wschodzie. Takie raporty przypisywano również Jerzemu Pawłowskiemu.

Powszechne powodzenie, sukcesy i, do czasu, pewna bezkarność spowodowały, że Pawłowski w przaśnej rzeczywistości PRL był postacią barwną, znacznie wyrastającą ponad przeciętność. Mieszkał w pięciopokojowym mieszkaniu w centrum Warszawy pełnym antyków i cenionego malarstwa. Zarabiał na wiele sposobów, hodował owce, miał restaurację. Dociekliwym tłumaczył, że dostatnie życie zawdzięcza grze w pokera lub ruletkę.

Nie umiał powstrzymać się od megalomanii, której przejawem było także to, że jeździł po Warszawie mercedesem 300, takim, jaki miał tylko premier Józef Cyrankiewicz. Miał trzy żony. Z ostatnią, dr Iwoną, przeżył 40 lat, lecz stolica nie raz i nie dwa żyła opisami rozrywek, jakie fundował sobie i bliskim znajomym.

Porażek nie przyjmował do wiadomości, aresztowanie i proces nie zmieniły go wiele. Gdy odmówił wyjazdu na Zachód podczas wymiany szpiegów w Berlinie i odzyskał wolność, nie bez racji pytano, co było powodem zwolnienia. Czy został amnestionowany m.in. w wyniku poparcia dla wprowadzenia stanu wojennego? Czy miał donosić na osadzonych członków "Solidarności"?

Na pewno w więzieniu rozwinął swe zdolności malarskie, odkrył bioenergetyczne. Przez kilka lat pomagał ludziom w jednym z warszawskich szpitali. Napisał trzy książki, w ostatniej usiłował przekonać czytelników, że był współczesnym Wallenrodem. W jesieni życia, mimo że o to zabiegał, nie został zrehabilitowany.

By zrozumieć spektakl, widzowie muszą dokonać nie lada wysiłku – mozolnie składać kawałki mozaiki, z których ułożona jest historia. Nie poznajemy jej chronologicznie – najpierw jesteśmy w 1975 roku, potem w 1970, 1969, 1965 i tak dalej. Sytuacje i daty pojawiają się w rytm prze- słuchania, które jest osią dramaturgiczną przedstawienia. Miało ono miejsce w kwietniu 1975 roku, a w jego wyniku postawiono szabliście zarzut szpiegostwa.

Pawłowski grany przez Zbigniewa Zamachowskiego nie jest postacią charyzmatyczną. Ma w sobie, niestety, więcej z "kombinatora" niż wielkiego egocentryka i tupeciarza – jak określa go w spektaklu jeden z przesłuchujących. Trudno w nim też dostrzec króla życia i megalomana, jakim ponoć był.

Interesującą rolę pułkownika próbującego obnażyć pokrętne działania wybitnego sportowca, a zarazem agenta Wojskowej Służby Wewnętrznej, zagrał Daniel Olbrychski. To portret funkcjonariusza pozornie dobrodusznego, ale potrafiącego sprowokować rozmówcę.

Atutem spektaklu są archiwalne fragmenty walk, ale są tak króciutkie, że nie ma szans docenić talentu mistrza fechtunku. W rezultacie widz zmaga się z chaosem – dat, wydarzeń, montażu.

A pytanie, kim był Jerzy Pawłowski – nadal pozostaje otwarte.

Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie