„Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego (1903 r.) jest wielką rozprawą z romantycznym mitem Polski cierpiętniczej. Ostrą polemiką z arcydziełami narodowej literatury. One to, gloryfikując poświęcenie bohaterów składających młode życie na ołtarzu ojczyzny, paraliżują i obezwładniają wolę czytelników.
Mickiewicz mocą poetyckiej wyobraźni sprawia, że Konrad z „Dziadów”, który w swoich wzniosłych zamierzeniach ponosi same klęski – zniewolony, oczywiście, przez znacznie silniejszego przeciwnika – przedstawiony jest jako moralny triumfator. Zbytnie utożsamienie się z takim bohaterem może jednak działać usypiająco. I mieć zgubny wpływ na instynkt samozachowawczy narodu.
Konrad Wyspiańskiego zamierza obudzić sumienia. Chce uprzytomnić rodakom, że tylko w sobie mogą odnaleźć wolę działania, która ich przybliży do duchowych wyzwolin; od masek, jakie swoim stronnikom starają się nałożyć partie, ugrupowania i koterie.
Konrad nie zamierza nikomu narzucać swojego programu – jeszcze go zresztą nie ma. Dopiero szuka takiej idei i możliwości jej realizacji, która jemu i każdemu z rodaków przyniosłaby duchowe odrodzenie. Radykalne zerwanie z kultem grobów i żałobnych zawodzeń po kolejnych upadkach narodowych powstań.
Wdrażanie nowatorskich, jeszcze mglistych zamierzeń nie jest jednak łatwe. Na drodze Konrada pojawiają się wyznawcy odmiennych sposobów naprawy Rzeczypospolitej. Bohater staje z nimi w szranki, jakkolwiek zdaje sobie sprawę, że w ten sposób można z kretesem „przegadać Polskę”. Ściera się w dyskusjach z rozmaitymi pomysłami na uzdrowienie sytuacji w kraju. Zniewolonego nie tylko z zewnątrz, ale i przez rodzime programy – od niewinnych, często utopijnych, przez jawnie anarchiczne aż po bliskie faszyzmowi.