Grażyna Barszczewska, dziś aktorka Teatru Polskiego, swą dawną scenę Ateneum darzy szczególnym sentymentem. Przed dziesięciu laty przygotowała tu muzyczny monodram „Kobieta", na który złożyły się najpiękniejsze piosenki o zawiłościach niewieściej duszy. Teraz w podobnym tonie rozgrywa się wieczór „Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej".
Aktorka znów sięga do literackiego kabaretu najwyższej próby. Wraz z Grzegorzem Damięckim i czuwającym nad wszystkim Duchem Teatru, któremu głosu użyczył Andrzej Poniedzielski, przywołuje teksty Stefanii Grodzieńskiej. Wieczór pokazuje, że poczucie humoru pierwszej damy kabaretu, jej trafne obserwacje życia nie tylko małżeńskiego nic nie straciły na aktualności. Tych utworów słucha się tak, jakby były pisane dziś.
Świetne teksty i znakomite aktorstwo to podstawa sukcesu, i tak jest tym razem. Barszczewska z humorem i autoironią opowiada o byciu gwiazdą, upływającym czasie, zmarszczkach. Tłumaczy też, dlaczego na scenicznego męża wybrała Grzegorza Damięckiego („Za młody? Nie szkodzi, przynajmniej na dłużej starczy").
Damięcki zaprezentował niewykorzystany wcześniej talent. Przekonał, że umiejętnie łączy powierzchowność amanta z aktorstwem charakterystycznym.
Grodzieńska w opisie rzeczywistości nie oszczędza zarówno kobiet, jak i mężczyzn. „W małżeństwie wyraźnie mi się nie wiedzie. Pierwsza żona odeszła ode mnie, druga – nie", mówi