Czym, jeśli nie szaloną zabawą, jest „Mesjasz" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk (tekst) i Michała Zadary (reżyser, rocznik 1976), który zainaugurował Warszawskie Spotkania Teatralne? Punktem wyjścia są tu poszukiwania zaginionej, a może nienapisanej przez Brunona Schulza powieści, ale twórcy dodają kolejne wątki, wprowadzając opowieść na nowe tory. „Mesjasz" miesza historię z teraźniejszością. To także zabawa w teatr, rzecz o powstawaniu spektaklu, ale Zadara stawia trudne pytania, na które widz musi sam odpowiedzieć. Czy Bruno Schulz jest postacią tragiczną, której Bóg podarował rok nędznego życia, by mógł skończyć „Mesjasza", czy kolejnym pisarzem mamiącym zapowiedziami o pracy nad wielkim dziełem? Chcemy odnaleźć tę powieść, by doznać mistycznych przeżyć, czy też, by zaspokoić własną próżność?
Zadara posplatał wątki i konwencje, a jednocześnie stworzył spektakl klarowny. Jednego w nim nie ma: martyrologicznego realizmu. – Nie chcę opowiadać o wojnie – mówi w „Mesjaszu" sceniczna reżyserka. Zadara należy do pokolenia, które tamtymi wydarzeniami zostało przekarmione. Odreagowuje to ironią, żartem, groteską.
Ten sposób powrotu do przeszłości też może być przejmujący. Jak błazeńska opowieść SS-mana Landaua (świetny Max Mayer), któremu Schulz malował freski w Drohobyczu, o tym, że strzelał tylko do leniwych Żydów. Odtwarzający postać pisarza Steffen Höld wciela się zaś w mordercę Schulza i słuchamy pozornie prostej opowieści o żydowskim pechu. W tych kategoriach traktuje tę śmierć austriacki starzec. Publiczności wiedeńskiego Schauspielhausu, gdzie Zadara wystawił „Mesjasza", przypomniał o przewinach ich przodków, nie przybierając tonów surowego oskarżyciela. A przy okazji rozprawił się z polskimi kompleksami wobec świata, który nie docenia naszych twórców. Chce temu zaradzić podsekretarz stanu w ministerstwie kultury (brawurowa Katja Jung), tropiąca ślady po „Mesjaszu" i nieustannie telefonująca do swego szefa, Bogdana.
Wcześniejszych pokoleń reżyserów nie stać było na tego typu żarty przed zagraniczną publicznością. Patriotyczna powinność na to nie pozwalała. Generacja Zadary nie ma zahamowań. Świat może się dziś śmiać z naszych wad, bo jesteśmy normalnym europejskim narodem, autoironia nam nie zaszkodzi.