Spektakl w stołecznym Teatrze Dramatycznym z 1988 roku przeszedł do historii. Opowieść o artyście totalnym, który próbuje wrócić na scenę po długim pobycie w szpitalu psychiatrycznym, była popisem możliwości interpretacyjnych i technicznych Tadeusza Łomnickiego. Rolę jego asystenta grał młodziutki wówczas Krzysztof Stelmaszyk.
- Znaliśmy się w miarę blisko, robiłem u Łomnickiego dyplom – mówi Krzysztof Stelmaszyk. – Zaproszenie do spektaklu „Ja, Feuerbach" odebrałem jako wyróżnienie, bo graliśmy tylko we dwóch. Dziś wiem, co się ze mną wtedy działo: zostałem przytłoczony osobowością Łomnickiego. Nic nie mogłem zaproponować, bo reżyserował i grał główną rolę. Tworzył teatr, w którym nie było miejsca dla innych. Zdominował mnie i wystraszył. Był wielkim aktorem, ale miał też złożoną osobowość.
To była również prywatna lekcja, ale Stelmaszyk zrozumiał ją po latach. – Zrezygnowałem z roli i musiałem się wyleczyć z wpływów mistrza – wspomina. – Wyjechałem, również dlatego, że koniec lat 80. był czasem beznadziejnym. Z Łomnickim spotkałem się ostatni raz w Kanadzie. Przyjechał ze składanką wraz z innymi aktorami. Mówił fragmenty „Pana Wołodyjowskiego". Źle się z tym czuł. Ale miło nam się rozmawiało. Nie był obrażony, że wyjechałem i wyszedłem z jego przedstawienia.
Rozliczenie z samym sobą
Jarosław Gajewski był asystentem Tadeusza Łomnickiego w szkole teatralnej, w „Ja, Feuerbach" zagrał robotnika teatralnego.