Reklama

Wirtualne plebanie, wirtualne miłości

„Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” Agnieszki Glińskiej to spektakl chwilami świetny, choć niewolny od fałszywych tonów.

Aktualizacja: 19.09.2013 13:35 Publikacja: 19.09.2013 10:12

Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku

Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku

Foto: Teatr Studio

Po znakomitej „Wojnie polsko-ruskiej” Ksawerego Żuławskiego i świetnym „Pawiu Królowej” Pawła Świątka ze Starego Teatru reżyserować Masłowską jest naprawdę trudno. Kto chce pokazać młodych ludzi, którzy silą się na wielki świat, musi być wrażliwy również na akcent z przedmieścia i prowincji. W premierze Teatru Studio na początku jest z tym kłopot.

Zobacz galerię zdjęć

Zwłaszcza na tle ostentacyjnego luzu przebieranki, na którą zdecydowała się Glińska, zmieniając płeć aktorów za pomocą peruk i wąsów. Mamy kameralny chór tworzony przez policjantkę (Modest Ruciński) i policjanta (Dorota Landowską). Monika Krzywkowska chwytem „kluchy w buzi” naśladuje kierowcę napadniętego przez podejrzanych autostopowiczów. Jej skajowa kurtka świetnie przylega do świata lat 90., który po uszy tkwił w PRL, owych leśnych barów wyłożonych sosnową boazerią. Marzenia o lepszym życiu objawiają się w choreograficznych pląsach w rytm „Sweet Dreams” i „Staying Alive”.

Nie może się jednak do tego pandemonium transformacyjnego kiczu dostroić Marcin Januszkiewicz. Jeśli gra aktora grającego księdza Grzegorza z „Plebanii”, który pogubił się na odlotowej balandze zakończonej szaloną eskapadą po Polsce – jest to aktor słaby. Ale może być lepszy. Januszkiewicz wypada przecież znakomicie, gdy odkrywa dramat warszawskiego inteligenta-celebryty, szukającego prawdziwej miłości, niechcącego być dłużej maskotką dziewczyn leczących kompleksy. Jako jedna z nich świetna jest Agnieszka Pawełkiewicz. Oglądamy zagubione zwierzątko o pięknych i przestraszonych oczach, które przeraża niechciana ciąża.

Agnieszka Glińska wspina się na wyżyny w magicznej, rozdzierającej scenie, gdy chłopak i dziewczyna bezskutecznie żebrzą o pomoc prowincjonalne bufetowe. Śpiewają kolędy, ale nie rozumieją o czym. Inną perełką jest groteskowy monolog zdradzonej żony w kreacji Moniki Krzywkowskiej, która w pijackim bełkocie połyka zgłoski i słowa, popijając rozpacz gorzałą.

Reklama
Reklama

W błyskotliwej, budzącej na zmianę śmiech i przerażenie sztuce Masłowska pokazała koszmar Polaków, którym po transformacji „być” myli się z „mieć”. W PRL Martyna Jakubowicz śpiewała o domach z betonu, gdzie nie ma wolnej miłości. Glińska portretuje samotność, do której doprowadza ciągła zmiana ról w wirtualnym świecie rodem z hitów Daft Punk. Stajemy się marionetkami.

Finał ma siłę przypowieści: Jezus by się w Polsce nie narodził. Matka Boska popełniłaby samobójstwo.

 

 

 

 

Po znakomitej „Wojnie polsko-ruskiej” Ksawerego Żuławskiego i świetnym „Pawiu Królowej” Pawła Świątka ze Starego Teatru reżyserować Masłowską jest naprawdę trudno. Kto chce pokazać młodych ludzi, którzy silą się na wielki świat, musi być wrażliwy również na akcent z przedmieścia i prowincji. W premierze Teatru Studio na początku jest z tym kłopot.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało jeszcze 84% artykułu
Reklama
Teatr
Ministerstwo Kultury chce przejąć Teatr im. Żeromskiego w Kielcach
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Teatr
Proces zabójcy prezydenta w dniu Święta Niepodległości w krakowskim teatrze
Teatr
W Teatrze TV wygrywa rodzinna historia
Teatr
Festiwal Arcydzieł w Rzeszowie: „Titanic" i „Dracula" w rolach głównych
Materiał Promocyjny
Rynek europejski potrzebuje lepszych regulacji
Teatr
Brytyjskie media o Twarkowskim: jedno z najbardziej olśniewających przedstawień
Materiał Promocyjny
Wiedza, która trafia w punkt. Prosto do Ciebie. Zamów już dziś!
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama