Dziesiąty rok jest dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego, od siedmiu lat – też szefem artystycznym zespołu baletowego w Narodowym Teatrze Opery i Baletu w Wilnie. O tamtejszych dokonaniach Krzysztofa Pastora polska publiczność wie niewiele.
Kiedy przyjął litewską propozycję, mówił mi, że chciałby być raczej doradcą, a nie dyrektorem. Jego związki z Wilnem okazały się wszakże dłuższe i trwalsze, niż początkowo oczekiwał. Zrealizował przecież tam kilka spektakli baletowych innych niż te, które przygotował w Polsce.
Taka jest też i najnowsza premiera. Tym razem Krzysztof Pastor zmierzył się z jednym z najważniejszych dzieł XX w. – „Cudownym mandarynem" węgierskiego kompozytora Béli Bartóka. Prapremiera w 1926 r. w Kolonii zakończyła się skandalem, balet zdjęto, uznając, że jest wulgarny i wyuzdany. Dopiero kilka dekad później „Cudowny mandaryn" zyskał sławę.
Nikogo już nie gorszy opowieść o dziewczynie, która wabi mężczyzn, a gdy uda się jej sprowadzić do mieszkania kolejną ofiarę, kompani mordują amatora szybkiego seksu. Choreografowie mają dziś inny problem: jak pokazać erotyczne pożądanie, skoro jesteśmy atakowani jego naturalistycznymi obrazami w filmie czy w internecie.
Krzysztof Pastor ostentacyjnie uciekł od dosłowności. „Cudowny mandaryn" w kostiumach Tatyany van Walsum nawiązuje do estetyki lat 20. XX w., a styl tańca pozostaje elegancki. To jedna z najbardziej teatralnych choreografii Pastora. Wszystko rozgrywa się między kilkoma postaciami: dziewczyną, jej kompanami i mężczyznami. A najważniejszy jest tytułowy mandaryn, u którego pożądanie jest silniejsze od śmierci.