Lech Wałęsa u Michała Zadary nie ma Matki Boskiej w klapie marynarki ani charakterystycznych wąsów przewodniczącego – nie przypomina go ani na jotę! Wygląda jak współczesny inteligent. W dodatku śpiewa piosenkę „New Year’s Day”, o własnym internowaniu i rozstaniu z żoną Danutą, skomponowaną na początku lat 80. przez grupę U2.
Czy to jakiś porąbany sceniczny komiks? Cóż to za ostentacyjne mijanie się z prawdą historyczną?! Dla reżysera najważniejsze jest jednak to, że jego bohater działa tak, jak Wałęsa mógłby postępować, gdyby dziś tworzył „Solidarność”. Bo przeszłość może mieć znaczenie dla nowych pokoleń tylko wtedy, jeśli pomaga rozwiązać problemy współczesności i przyszłości.
Równie ważna jest wiara w siłę ludzkiego ducha. Jeśli maltretowany przez Rosjan ksiądz Marek z poematu dramatycznego Słowackiego może pokonać dziesiątki rosyjskich jegrów, to nie jest wcale fantazja autora, tylko dowód moralnej przewagi bohatera. Wiara czyni cuda w życiu, a nie w teatrze.
Ponieważ potęgi wiary, ale i artystycznej kreacji, nie da się pojąć ani też pokazać w kategoriach realizmu – młody reżyser robi wszystko, by wyrugować ze sceny udawanie, psychologizm.
W „Księdzu Marku” zamordowany mężczyzna zastanawia się, jak bliscy zareagują na jego śmierć. A potem wstaje, otrzepuje ubranie i schodzi za kulisy. Aktorzy Zadary na oczach widzów zmieniają kostiumy, a kiedy palą papierosy – zaciągają się mocno, lecz na niby – nie dymem, ale powietrzem. Teatr nie jest telenowelą!