Sytuacja wygląda następująco: z jednej strony pracuję z grupą naukowców i prawników nad obywatelskim projektem ustawy antysmogowej. To jest moje realne, polityczne, obywatelskie działanie. Do tego samego nurtu zaliczam projekt „Sprawiedliwość" w Teatrze Powszechnym, w którym dociekam, kto może ponieść odpowiedzialność karną za antysemickie wystąpienia w 1968 roku. De facto odmówiłem wykonania jakiejkolwiek inscenizacji. Aktorzy ostentacyjnie czytają tekst z teleprompterów, nie grają, a to, co się dzieje na scenie, jest aneksem do badań historycznych, analiz i działań prawnych. Spektakl pozwolił nam powiedzieć głośno i publicznie, że w 1968 roku dokonano zbrodni przeciwko ludzkości. Sędziowie, którzy byli na spektaklu, absolutnie zgadzają się z przedstawioną argumentacją prawną. Zawiadomienie o zbrodni zostanie dokończone, zrobię to po premierze „Zemsty nietoperza". A w teatrze zdecydowałem się na rozrywkową działalność, bo prysły złudzenia, że wystawiając polityczne spektakle, będę miał wpływ na zmianę politycznej rzeczywistości. Teatr nie może realnie zmienić świata.
Wystawiając „Krakowiaków i Górali" o skonfliktowanym społeczeństwie, nie wierzył pan w pozytywny wpływ na Polaków?
Powtórzyłem to, co zaobserwował Bogusławski. Jednocześnie zdałem sobie sprawę, że w Polsce za ambitny teatr nigdy nie może być uznana komedia. Kiedy myślimy o wielkich teatralnych twórcach, nie mamy na myśli twórców komediowych. Reżyserzy urodzeni w Polsce mogą zostać uznani za ważnych, tylko sięgając po rozdzierające tematy. W innych krajach jest inaczej. Angielskiego teatru nie da się wyobrazić bez komedii Szekspira, francuskiego – bez komedii Moliera, zaś włoskiego – bez Goldoniego. W Polsce nasz narodowy komediopisarz Fredro nie ma tej samej pozycji, co Molier we Francji. Dlatego w polskim teatrze artystycznym, tym z najwyższej półki, gdzie są największe budżety, najlepszy sprzęt, aktorzy i reżyserzy, brakuje komedii. Widz musi iść na mniej wyrafinowane produkcje. Teatr Narodowy też powinien grać komedie.
Sceny narodowe unikają fars i komedii.
Tak. Na przykład Krzysztof Mieszkowski postawił sobie za punkt honoru, że nie będzie we wrocławskim Teatrze Polskim wystawiał nowych fars, a jedynie dogrywał zrealizowane wcześniej. Mówiłem mu, że po wystawieniu całości „Dziadów", trzeba wystawić farsę, bo poważniej już się nie da. I był plan, żeby na dużej scenie zrobić kasową farsę. Najbardziej zależało mi na „Czarnej komedii" Schaeffera. To genialna sztuka. Niestety, z powodu zmiany dyrekcji nic z tego nie wyszło.
Kiedy pomyślał pan o tworzeniu wartościowego teatru popularnego?