Pomysł wydawał się świetny: reżyser postanowił wydobyć społeczne wątki powieści Fitzgeralda i podkreślić sztuczność życia jego bohaterów, posługując się formą mydlanej opery.
Liczą się seks i ekonomia - czytaj rozmowę z Michałem Zadarą
„Teatr to kłamstwo" – ostrzega widzów za pośrednictwem telebimu, uprzedzając, że pastisz wprowadza dystans do świata, w którym biedny Gatsby (Michał Czachor), nie mogąc poślubić pięknej i bogatej Daisy (Barbara Wysocka), postanowił ją zdobyć, dorabiając się na nieuczciwych interesach.
Problem polega na tym, że Scott Fitzgerald tylko pozornie napisał romans z wyższych sfer. Wizjonerskie fragmenty windują realizm w wymiar antycznego mitu. Atmosfera w książce jest ciężka jak ołów. Emocje rozpalają się do czerwoności i topnieją w niedającym się wytrzymać upale. Niestety, Zadara nie daje widzom szansy, by poczuli tragedię współczesnego herosa: wzlot i grozę upadku ciemnej gwiazdy biznesu. Spektakl jest tyle błyskotliwy, ile powierzchowny. Zaczyna się i kończy na sypaniu brokatem oraz pokazywaniu pędu amerykańskiego życia z użyciem obrotowej sceny. Aktorom trudno grać dramat, podając tekst przez trzy godziny z nadekspresją. Parodia sprawdza się tylko w kilku scenach: gdy jedna z bohaterek staje, dosłownie, na głowie, żeby przyjąć seksowną, uwodzicielską pozę, a także gdy supergrupa Pattona gra włoskie szlagiery.
Dobra jest scenografia Roberta Rumasa. Willę Daisy i jej męża Toma oglądamy na telebimach w obrazach transmitowanych z teatralnego holu. Dom głównego bohatera, w którym bywa śmietanka Nowego Jorku, góruje ponad basenem i molem sięgającym widowni. Piętrowa dekoracja obrazuje hierarchię społeczną: pod tarasem Gatsby'ego mieści się samochodowy warsztat Wilsona. Jego żona romansuje z Tomem, mając nadzieję na społeczny awans. Kabriolet z warsztatu jest jak koń trojański: bez niego nie byłoby samochodowego wypadku i finałowej rzezi.