Problem jest głębszy i nie dotyczy wyłącznie Warszawskich Spotkań Teatralnych. Ich rada programowa wybrała najciekawsze propozycje ostatniego sezonu, które powtarzają się również na innych najważniejszych krajowych przeglądach.
Gdy przyszli do teatru Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Jan Klata i Monika Strzępka, zaproponowali tematy pisane własnym życiem: o mniejszościach seksualnych, religijnych tęsknotach, wierze, rewolucji i problemach z polskim kapitalizmem. Maja Kleczewska przygląda się z kolei coraz bardziej brutalnym emocjom, Krzysztof Garbaczewski zaś tropi formy zachowań totalitarnych w rodzinie, a także alternatywne życie w Internecie.
Po nich jednak do głosu dochodzi grupa mniej utalentowanych, którzy zamiast kreować zjawiska - kopiują na scenie medialne i społeczne debaty. Ich reżyserska praca ogranicza się do gier formalnych, bo to, co banalne, trzeba sprzedać w modnym, mocnym obrazku.
Kopiują głównie niemiecki teatr. A jeśli nawet nie są z nim na bieżąco, bakcyla nowinek zaszczepiają im modni ostatnio dramaturgowie, którzy zamiast pogłębiać analizę wystawianych utworów, zawężają znaczenia, myślą schematami.
Nie byłoby tak, gdyby nie kryzys dramaturgii. Jej honoru broni właściwie tylko Paweł Demirski. Reszta teatralnych scenarzystów woli przeklejać i kompilować cudze teksty, niczym niskopłatni operatorzy internetowych serwisów. I oto teatr, który ma poszerzać przestrzeń społecznej dyskusji, zaczyna być fabryką powielanych taśmowo formatów. Innych niż w komercyjnych mediach, ale równie irytujących. Zatraca indywidualny charakter, staje się częścią globalnej wioski, o pozornie alternatywnym charakterze. Ostatnio na tapecie jest feminizm, mający również reprezentantów wśród reżyserów.