Tytuł to wprost idealny dla obchodzącego 65. urodziny Teatru Syrena. Nawiązuje do jego tradycji, bo w przaśnych czasach PRL odwoływał się on do atmosfery i humoru międzywojennych kabaretów i rewii Warszawy. Jeden z takich teatrzyków wykreowali również na ekranie w epoce późnego Gierka twórcy kinowego przeboju „Hallo Szpicbródka”.
Proste przeniesienie tego filmu do Syreny byłoby wszakże i niebezpieczne, i niemożliwe. Widz zacząłby porównywać starania aktorów do dawnych kreacji Kwiatkowskiej, Kownackiej, Fronczewskiego czy Kobuszewskiego. A przede wszystkim na skromnej scenie przy ul. Litewskiej zmieści się zaledwie kilka girls i maleńkie schody. – Tu można wystawiać rewietki, a nie rewie – mawiał były dyrektor Syreny Zbigniew Korpolewski, i miał rację.
Na szczęście Wojciech Kościelniak nie poszedł tą drogą. Ten doświadczony reżyser muzycznych widowisk zachował swój styl wypracowany choćby w świetnej „Operze za trzy grosze” we Wrocławiu czy musicalowej wersji „Lalki” Prusa w Gdyni. Podobną konwencję zastosował inscenizując opowieść o kasiarzu, który ,by ułatwić sobie włamanie do banku, kupił teatr. Znalazł w nim tancerkę i zakochał się w niej bez granic.
Kościelniak w swoich widowiskach nie odtwarza realnego świata, kreuje własny, którego korzeni szukać trzeba w niemieckim ekspresjonizmie z jego tendencją do przerysowań sytuacji i postaci. W „Hallo Szpicbródka” jest wszakże jeszcze jedno źródło inspiracji: film. Ale nie ten, na którego kanwie powstał obecnie spektakl, lecz kino z czasów, w których rozgrywają się przygody kasiarza.
Dzięki temu widowisko zyskało slapstickowe tempo, a wykonawcy grają w manierze typowej dla kina niemego i pierwszych komedii dźwiękowych. Oglądamy galerię filmowych typów sprzed lat – amanta i niewinną dziewczynę, zblazowanego gwiazdora i kapryśną gwiazdę, niezdarnego dyrektora rewii i policyjnego tajniaka. Wszyscy zostali ukazani w sposób przerysowany, jakby na scenę zeszli wprost z ekranu.