Znany jest pan z udanych przeróbek na musicale literackiej klasyki. „Śpiewak jazzbandu" musi być szczególnym wyzwaniem, bo to pierwszy film dźwiękowy w historii kina.
Rzecz jest istotnie niezwykła, gdyż „Śpiewak jazzbandu" właściwie jest niemy poza 11 minutami dźwięku, bo tyle udało się nagrać na płytę. Film był dla mnie inspiracją, choć jeszcze bardziej powieść Samsona Raphaelsona „Dzień odkupienia", na podstawie której go nakręcono.
Chce pan udowodnić, że wszystkie opowieści nadają się do teatru muzycznego?
Nie wszystkie, bo nie wszystkie mają w sobie muzykę. A w „Śpiewaku jazzbandu" mamy wojnę dwóch stylistyk muzycznych: wczesnego jazzu, który, patrząc z dzisiejszej perspektywy, był bardzo uwodzicielski, piękny i z wielkimi tradycjami, zwłaszcza z muzyką żydowską zakorzenioną w wielowiekowej tradycji. W tej opowieści przewija się rywalizacja dwóch światopoglądów, nowoczesności i tradycji. A najciekawsze i jednocześnie najważniejsze było dla mnie to, jak wyważyć obie racje, by nie opowiadać się po żadnej stronie, niczego nie przesądzać.
Trochę inaczej jest w filmie i jeszcze inaczej w powieści.