"Rzeczpospolita": Czy podrywały pana młode dziennikarki i studentki, czego doświadcza poeta Laurenty?
Jerzy Stuhr: Nie przypominam sobie. Ale wyreżyserowałem film „Historie miłosne" i jedna z nich opowiada o pracowniku naukowym, filologu, i studentce, którą grała Dominika Ostałowska. To był jej debiut. Nasz bohater, kiedy romans zaczynał przybierać kształt fizyczno-cielesny, nagle zrejterował. „Gdybym nie zrezygnował z romansu – mówił potem – to przy tak dużej różnicy wieku i doświadczeń ona mogłaby mieć nade mną władzę całkowitą". Kobieta ma straszną władzę nad mężczyzną, jeśli chce. A im większa różnica wieku, tym władza większa. W związku z tym towarzyszyła mi w życiu daleko idąca ostrożność, dzięki której zyskiwałem poczucie wolności, niezależności. Kto wie: może dlatego żyję w szczęśliwym związku, że moja żona szybko się zorientowała, jak bardzo wielki musi być obszar mojej wolności? I zaakceptowała to. A wracając do studentek... Otóż mają to do siebie, że denerwują się przy pedagogu, a to już nie jest sexy. Podobnie jest w spektaklu i mojemu bohaterowi przestaje się chcieć.
Dlatego starsi mężczyźni wybierają piękne idiotki. Mają seks, kontrolę i wolność.
Dziennikarka w spektaklu też jest idiotką, co nie przeszkadza, że po śmierci Laurentego zostaje spadkobierczynią dzieła i dyrektorką muzeum poświęconego mężowi. A ileż to my widzimy takich pań, które książki piszą i opowiadają o swoich mężach na spotkaniach.