Reklama

Artysta po przejściach, kobieta z przeszłością

Gwiazdor Rolando Villazón, który za wcześnie zniszczył sobie głos, berlińskim spektaklem wraca do gry. Ale już w innej roli.

Aktualizacja: 07.06.2016 22:05 Publikacja: 07.06.2016 17:58

Magdalena Kožena (Julietta) i Rolando Villazón (Michel)

Magdalena Kožena (Julietta) i Rolando Villazón (Michel)

Foto: Staatsoper Im Schiller Theater

To jedna z najbardziej błyskotliwych i dramatycznych karier. W poprzedniej dekadzie Meksykanin Rolando Villazón był bohaterem mediów i miał tysiące fanów. Zachwycał głosem, temperamentem, ekspresją, więc okrzyknięto go następcą Luciano Pavarottiego. Okazało się, że za wcześnie.

Zbytnie szafowanie delikatnym instrumentem, jakim jest ludzki głos, doprowadziło do katastrofy. W 2009 r. podczas spektaklu w Nowym Jorku odmówił mu on całkowicie posłuszeństwa, tenor Rolando Villazón nie był w stanie wydobyć z siebie dźwięku.

Przeszedł operacje strun głosowych i rekonwalescencję. Znów śpiewa, ale nie tak i nie to, co dawniej. Głos stracił dawny blask, z czego zdaje sobie sprawę. Nie znaczy to, że zamierza pozostawać na drugim planie.

Obecna premiera ‚Julietty" czeskiego kompozytora Bohuslava Martinu w berlińskiej Staatsoper im Schiller Theater stała się wydarzeniem i jest przyjmowana entuzjastycznie – z powodu kreacji meksykańskiego tenora, ale nie tylko. O niezwykłym sukcesie spektaklu zadecydowało parę innych czynników.

Pierwszym jest sam utwór. „Julietta" powstała prawie 80 lat temu, znawcy uważają, że to jedna z najlepszych XX-wiecznych oper, ale widzowie tego nie wiedzą, bo nie bywa wystawiana. W Berlinie stała się odkryciem, bo Martinu skomponował świetną muzykę – groteskową i liryczną zarazem, nowoczesną, o szaleńczych rytmach i atrakcyjną dla uszu.

Reklama
Reklama

„Julietta" zyskała ponadto wiele w berlińskiej inscenizacji. Stronę muzyczną przygotował znakomity dyrygent Daniel Barenboim, reżyseria jest dziełem Clausa Gutha.

To jeden z najważniejszych dziś twórców teatru operowego. Ma własny, łatwo rozpoznawalny styl i wiele wymaga od śpiewaków, traktując ich jak aktorów. Czasem zdarzają mu się wpadki (ubiegłoroczny „Fidelio" w Salzburgu), częściej robi spektakle frapujące. Takie jak „Julietta".

Z surrealistycznej opery Martinu powstał trzymający w napięciu spektakl. To opowieść o Michelu, paryskim księgarzu, którzy przybywa do małego miasteczka, by odnaleźć dziewczynę, której śpiew urzekł go tu trzy lata temu.

Jest to jednak szczególne miasteczko, w którym ludzie pamiętają zdarzenia jedynie z ostatnich minut. Julietta nie może więc sobie przypomnieć spotkania sprzed lat, a co gorsza, we wspomnieniach, które kupiła od ulicznego handlarza, Michel odgrywa zupełnie inną rolę.

Spektakl zrobiony jest pod Rolanda Villazóna, który przez prawie trzy godziny niemal nie schodzi ze sceny. Znów daje o sobie znać jego niespożyty temperament. Jest liryczny i śmieszny zarazem, wpada w szał, gdy się okazuje, że pociąg, którym przyjechał, zniknął, tak jak zresztą i cały dworzec. A za chwilę robi czułe wyznania ukochanej.

Rolando Villazón przyćmił wszystkich, także drugą gwiazdę – Czeszkę Magdalenę Koženę, która śpiewa z ogromną kulturą i elegancją, ale jako Julietta wypada przy nim blado. I tylko w trzecim akcie, gdy Michel podejmuje dramatyczną decyzję zostania w miasteczku na zawsze, w głosie Villazóna słychać głównie zmęczenie. Ale czy on w ogóle potrafi się oszczędzać?

To jedna z najbardziej błyskotliwych i dramatycznych karier. W poprzedniej dekadzie Meksykanin Rolando Villazón był bohaterem mediów i miał tysiące fanów. Zachwycał głosem, temperamentem, ekspresją, więc okrzyknięto go następcą Luciano Pavarottiego. Okazało się, że za wcześnie.

Zbytnie szafowanie delikatnym instrumentem, jakim jest ludzki głos, doprowadziło do katastrofy. W 2009 r. podczas spektaklu w Nowym Jorku odmówił mu on całkowicie posłuszeństwa, tenor Rolando Villazón nie był w stanie wydobyć z siebie dźwięku.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Reklama
Teatr
Kożuchowska, Seniuk, Sarzyńska zagrają na wrocławskim dworcu PKP
Teatr
Robert Wilson nie żyje. Pracował z Lady Gagą, Tomem Waitsem, Danutą Stenką
Teatr
Grażyna Torbicka: Kocham kino, ale kocham też teatr
Teatr
Festiwal w Awinionie: Masakra w Gazie i proces 52 gwałcicieli Gisèle Pelicot
Teatr
Dano nam raj, a my zamieniamy go w piekło. Startuje Festiwal Szekspirowski
Reklama
Reklama