Spektakl o egzorcyście, który walczy z opętaniem mniszek, zaskakuje irytującą, ale i zastanawiającą rezygnacją z aury metafizycznego thrillera. W przeciwieństwie do autora opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Kawalerowicza, autora filmowej adaptacji – Jan Klata zdaje się sygnalizować, że czas, gdy serio i bogobojnie podejmowano temat dewiacji ludzi Kościoła, dawno już się skończył.
Kościelny Edyp
Iwaszkiewicz i Kawalerowicz opukiwali kościelne tabu, dlatego ekranizację potępił Episkopat. Jednak po powtarzających się ekscesach, jest już oczywistą oczywistością, sugeruje Klata, że problemem nie jest diabeł, tylko to, że tacy księża jak Suryn nie znają życia, boją się go i ludzi, są powierzchowni, niedouczeni, co podkreśla Reb Isze (Jacek Poniedziałek). I dodaje, że też niczego nie jest pewien. Komentarzem jest obraz sklepienia świątyni wyświetlany na podłodze sceny: ludzie Kościoła postawili go na głowie i zrobili z niego kabaret.
Dlatego nikogo nie powinno dziwić, że przeorysza Joanna (Małgorzata Gorol) najpierw grzeszyła pychą, pragnąc być świętą, a gdy się nie udało – popadła w obłęd uwiedzenia przez diabła, bo chce żyć mocno tu i teraz. To, że pogubionych księży trzeba traktować jak nieświadomych siebie przebierańców – akcentuje już pierwsza scena.
Suryna gra chłopięco uśmiechnięty Bartosz Bielenia znany m. in. z „Bożego Ciała". Deklaruje, że reprezentuje Boga, ale idąc po omacku jak zaślepiony Edyp, nie wie jeszcze, że w zetknięciu z matką Joanną nie ma siły na celibat i chce kochać kobietę. Seks to fatum. Poprzedni egzorcysta miał dzieci, za co został spalony na stosie. Wspomina to półprywatnym tonem ksiądz Bryn (Zygmunt Malanowicz), ciągnąc wózeczek z grillem.
Suryn nie egzorcyzmuje Joanny, tylko obwiązuje ją erotycznymi węzłami bondage i tańczy w nią w wtulony przy bluesie „Blessed Easter" Holgera Czukaya z wielojęzycznymi cytatami z Jana Pawła II.