Dlaczego więc nie mówimy, że tańczymy, idąc po zakupy lub siedząc przy komputerze? Codziennym gestom i zachowaniom musimy bowiem nadać szczególne znaczenie. Dopiero wówczas powstaje sztuka.
Sceneria „Last Touch First" jest bardzo tradycyjna: w salonie sześć postaci w XIX-wiecznych strojach, kobieta w bujanym fotelu czyta list, inna popija wino, ktoś wygląda przez okno. Jest leniwie i sennie, a jednocześnie czuć atmosferę tęsknoty i chęć wyrwania się do innego świata.
Podobieństw do Czechowa wiele, ale różnica jednak zasadnicza. U rosyjskiego dramaturga ważne są słowa, nawet te banalne, bo one opisują rozterki, problemy człowieka. Tu pozostaje jedynie ruch spowolniony do granic wytrzymałości. Jeden drobny krok zdaje się trwać wieczność.
Spektakl jest testem na wytrzymałość widzów, przyzwyczajonych do opowieści o dynamicznej akcji. „Last Touch First" jednak hipnotyzuje. A my zatracamy spostrzegawczość. Na scenie dzieje się niewiele, zajęci śledzeniem gestów jednej postaci nie dostrzegamy, co w tym czasie zrobiły dwie inne.