Opowiadał pan kiedyś ?o swojej pierwszej pracy ?w Polsce. W 1994 roku ?w Teatrze Wielkim przygotowywał pan balet ?do „III Symfonii" Góreckiego. Wtedy tancerze rozglądali się, jakby z próby wyrwać się na papierosa. Teraz jest inaczej?
Zdecydowanie tak, ale wówczas, gdy tancerzom zaszczepiło się entuzjazm, przestawali patrzeć na zegar w sali prób. Oczywiście łatwiej wyzwolić zapał choreografowi, który przyjeżdża gościnnie, ?niż dyrektorowi, który ?na co dzień musi radzić ?sobie z rozmaitymi administracyjnymi ?i osobistymi problemami członków zespołu. Łączenie dwóch funkcji jest niesamowicie trudne, bo administrator jest właściwie zaprzeczeniem artysty.
Ale nawet jako choreograf w pewnym momencie zostanie pan rozszyfrowany przez członków własnego zespołu.
Myślę, że wciąż jestem ?w stanie ich zaskoczyć. Oczywiście po dłuższym okresie pracy tancerze znają już mój język choreograficzny, co niesie niebezpieczeństwo rutyny, dlatego muszę działać rozważnie. W pewnych momentach należy wykorzystywać swoje doświadczenie, bo wtedy praca idzie dużo szybciej. Kiedy indziej trzeba zaś pobudzać tancerzy, by zrobili coś inaczej niż dotychczas. Dla mnie samego jest ważne, abym nie powtarzał się jako choreograf. Oczywiście, nie da się za każdym razem stworzyć baletu całkowicie odmiennego od wcześniejszych, ale należy szukać nowych pomysłów. ?W tym zespole jest grupa tancerzy inspirujących choreografa i potrafiących pracować na wysokim artystycznie poziomie.
Zdradzi pan, czym jest pan ?w stanie zaskoczyć tancerzy Polskiego Baletu Narodowego?
Mogę to zrobić nawet przedstawieniami, które zrealizowałem wcześniej gdzieś w świecie. Oni nie znają wszystkich moich prac. „Romeo i Julia", nad którym obecnie pracujemy, jest pierwszym naszym dramatem psychologicznym, pokazującym relacje między konkretnymi postaciami. To nie może więc być spektakl wyłącznie ładnie zatańczony.