„The Room where it happened” („Pokój, w którym się to stało”) to niezwykle ciekawa lektura także dla Polaków. W minionym roku John Bolton, jastrząb polityki zagranicznej Waszyngtonu, odegrał przecież kluczową rolę w negocjacjach nad wzmocnieniem obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju, Forcie Trump. Wielokrotnie spotykał się z nim szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i szef MSZ Jacek Czaputowicz. Bez jego wsparcia najpewniej nie udałoby się uzyskać zgody Amerykanów na „trwałą obecność” wojsk USA, w tym tak kluczowych elementów jak dowództwo dywizji w Poznaniu czy sił lotniczych w Powidzu.
Bolton przekonał Trumpa, że tylko wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Polaków, uzyska na tyle silną pozycję w rokowaniach z Władimirem Putinem, aby w bliżej nieokreślonej przyszłości zawrzeć z Kremlem „deal” („porozumienie”) o nowych zasadach współpracy. Zdołał także sprytnie przejąć inicjatywę w sprawach bezpieczeństwa po dymisji niechętnego rozbudowie baz w naszym kraju szefa Pentagonu Jamesa Mattisa.
Przeczytaj także: Prezydent tweetuje, świat drży
Jednak z manuskryptu książki Boltona, którego pierwsze fragmenty ujawnił „New York Times”, wyłania się obraz impulsywnego prezydenta gotowego w każdej chwili wchodzić w układy z przywódcami autorytarnych państw, a nawet wprzęgać dla prywatnych korzyści interesy państwa. To oznacza, że Polska miała w minionym roku wyjątkowe szczęście. Ale książka Boltona musi też skłonić polskie władze do refleksji, czy wolno opierać bezpieczeństwo kraju na tak niepewnym partnerze jak Donald Trump?
Wściekłość na Twitterze
Na razie cenę za styl działania prezydenta płaci Ukraina. Bolton, który uczestniczył w minionym roku w kluczowych rozmowach w Białym Domu o strategii wobec Kijowa, relacjonuje, jak Trump jasno uzależniał wypłatę 400 mln dol. pomocy wojskowej dla Ukraińców od rozpoczęcia na wniosek Wołodymyra Zełenskiego formalnego śledztwa w sprawie działań korupcyjnych Joe Bidena i jego syna, Huntera.