Kiedy Emmanuel Macron po raz pierwszy przyszedł do biura Marka Ruttego, myślał, że to jakiś sekretariat, przez który idzie się do właściwego gabinetu. Jak w Pałacu Elizejskim.
– Przynajmniej mam widok – tłumaczył mu szef rządu, podchodząc do okna, z którego jak na dłoni rozpościerała się cała Haga.
Premier każdego dnia dojeżdża do wieżowca ze swojego małego mieszkanka rowerem. Chyba że pada deszcz. Wtedy wsiada w wysłużonego saaba. Nigdy nie domaga się zwrotu pieniędzy za kawę, obiad czy inne wydatki, jakie poniósł w czasie pracy.
– To przeciwieństwo Fransa Timmermansa. Człowiek konkretny aż do bólu, oszczędny w słowach, ale też bardzo łatwy w kontaktach. Staje za innymi w kolejce po zakupy, uważa, że obowiązują go takie samego reguły jak wszystkich – mówi „Rz" prof. Adrian Schout, wykładowca europeistyki na uniwersytecie Radboud w Nijmegen.
Pieniądze za reformy
Kilka tygodni temu, w środku pandemii, świat z niedowierzeniem dowiedział się, że Rutte nie spotkał się z umierającą 96-letnią matką, bo nie chciał łamać blokady życia społecznego. To był czas, kiedy Jarosław Kaczyński odwiedził grób swojej matki na warszawskich Powązkach, gdy inni nie mieli prawa wstępu na cmentarze, a Donald Trump organizował wiece wyborcze, gdy Covid-19 rzucił na kolana Amerykę.