A więc przyjechał! W piątek w nocy, po raz pierwszy od tygodni, unijny negocjator Michel Barnier wsiadł do Eurostaru i zjawił się w Londynie.
– Zostanę tam przez weekend, może jeden–dwa dni dłużej. Więcej nie ma sensu – zdradził przed wyjazdem grupie eurodeputowanych.
Tabloid „The Sun" uznał więc, że są to „rozmowy ostatniej szansy". Czy miesiąc przed końcem okresu przejściowego, podczas którego mimo wyjścia z Unii 31 stycznia Wielka Brytania wciąż stosuje unijne regulacje, oznacza to zapowiedź porozumienia? W sobotę Londyn zelektryzowała wiadomość „The Times", że w ciągu 48 godzin dojdzie do rozmowy Borisa Johnsona z szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen. Szybko ją jednak zdementowano.
– Gdyby się trzymać twardej kalkulacji ekonomicznej, porozumienie leży w interesie obu stron. Ale tak w Londynie, jak i Brukseli górę wzięły względy ideowe. Wielka Brytanii broni „suwerenności", Unia – spójności jednolitego rynku. A w takim układzie o kompromis jest niezwykle trudno – wskazuje prof. Anand Menon, dyrektor instytutu UK in a Changing Europe.
W sobotę brytyjski odpowiednik Barniera David Frost pisał na Twitterze: „Porozumienie będzie możliwe, tylko jeśli będzie w pełni respektowało brytyjską suwerenność. To nie jest tylko słowo, ale ma praktyczne skutki. W tym kontrolę naszych granic, podejmowanie samodzielnie decyzji o ambitnym systemie subsydiów, a także kontrolę naszych obszarów połowowych".