Rz: W środę George W. Bush przedstawi nową strategię dla Iraku. Co Ameryka może jeszcze uratować w tym kraju?
Richard Armitage:
Nikt nie ma już chyba wątpliwości, że Irak jest rozdarty wojną domową. Okoliczności egzekucji Saddama Husajna raz jeszcze to pokazały. Stany Zjednoczone nie mogą doprowadzić do sukcesu w Iraku wbrew samym Irakijczykom. Maksimum tego, co możemy osiągnąć, to wycofać się stamtąd tak, by nie doprowadzić do rozszerzenia się konfliktu na cały region. Najbardziej obawiam się, że szyici będą starali się wykorzystać ten moment, by rozszerzyć swoje wpływy nie tylko na cały Irak, ale także na Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt, a nawet wschodnią część Arabii Saudyjskiej. Taką katastrofę odczulibyśmy wszyscy, choćby poprzez ceny paliw. Aby temu zapobiec, Stany Zjednoczone będą musiały jeszcze bardziej zacieśnić współpracę z naszymi sojusznikami na Bliskim Wschodzie. Nie sądzę natomiast, by dobrym wyjściem było posłanie do Iraku więcej amerykańskich wojsk. Ze względów politycznych jest to nie do przyjęcia ani dla władz Iraku, ani dla naszego społeczeństwa.
Celem interwencji w Iraku miała być budowa demokracji i to nie tylko w tym kraju, ale na całym Bliskim Wschodzie.
Irakijczycy do tej pory nie zrozumieli, że demokracja nie jest celem, ale doświadczeniem, stanem ducha, który stale trzeba umacniać. Choć w Iraku odbyły się już kilkakrotnie wybory, to szyici wciąż nie mogą zrozumieć, że muszą się podzielić władzą z sunnitami. A sunnici nie potrafią się pogodzić z faktem, że już nigdy nie będą w Iraku narzucać innym swojej woli. Jeśli kiedykolwiek zapanuje tam demokracja, to trzeba będzie na to poczekać wiele lat.