O tak zwanej liście no-fly, czyli tajnym spisie osób, których nie można wpuszczać na pokład samolotów poruszających się w amerykańskiej przestrzeni powietrznej, słyszał w Ameryce niemal każdy. Ale nie wszyscy zdają sobie sprawę, że spis ten jest jedynie częścią znacznie bardziej obszernej listy „zagrożeń terrorystycznych” sporządzanej przez wiele agencji rządowych i koordynowanej przez FBI.
Mają do niej dostęp urzędnicy na wszystkich przejściach granicznych. Według najnowszego raportu Biura Kontroli Rządu działającego przy Kongresie spis zawierał w maju tego roku 755 tysięcy nazwisk.Liczba ta rośnie coraz szybciej. W czerwcu 2004 roku było ich 160 tysięcy, a dwa lata później już ponad pół miliona. Z raportu wynika, że w następnym roku przybyło kolejne ćwierć miliona.
Według Amerykańskiej Unii Swobód Obywatelskich (ACLU) obecnie w spisie jest już ponad 850 tysięcy pozycji. Wielu amerykańskich ekspertów ma wątpliwości, czy tak ogromna lista ma jeszcze jakiś sens. – W miarę jak liczba nazwisk gwałtownie zbliża się do miliona, należałoby się poważnie zastanowić, czy jest ona skuteczna – przekonuje Timothy Sparapani z ACLU.
Do chóru zaniepokojonych dołączyli wpływowi członkowie Senatu Joe Lieberman i Susan Collins. We wspólnym oświadczeniu zwrócili uwagę na przypadki wpuszczenia na pokład samolotu lub na terytorium USA osób, które znajdowały się na liście.
Jeszcze częstsze są przypadki tak zwanego fałszywego potwierdzenia, gdy system zakazuje wpuszczenia na pokład osób, które nazywają się tak samo, jak podejrzany. Przypadek taki przydarzył się między innymi znanemu senatorowi Tedowi Kennedy’emu, a także kilku przedszkolakom.11 września 2001 roku na ówczesnym odpowiedniku listy no-fly było jedynie 16 nazwisk.