„Wykonujemy pracę, której nikt nie chce się podjąć, a w dodatku traktują nas jak morderców” – żalił się Santiago Barambia rzecznik ACAI, stowarzyszenia skupiającego 30 placówek uprawnionych do dokonywania aborcji. Ich personel twierdzi, że po aresztowaniu w Barcelonie sześciu osób oskarżonych o dokonywanie aborcji z pogwałceniem prawa pod pręgierzem znalazły się wszystkie prywatne placówki.

Aborcji w Hiszpanii można dokonać, gdy ciąża zagraża życiu i zdrowiu matki, jest wynikiem gwałtu lub gdy płód jest zdeformowany. Mimo surowego prawa w zeszłym roku zarejestrowano w tym kraju 70 tys. aborcji, w tym prawie 22 tys. w Katalonii. Wśród kobiet korzystających z usług tamtejszych klinik aborcyjnych było wiele cudzoziemek. Według dziennika „ABC” w tym celu do Barcelony przyjechało w 2006 r.. 1251 zagranicznych „turystek”. Głównie z Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch i Andory. Tutejsze prywatne kliniki mają ciche umowy z barcelońskimi hotelami, którym podsyłają klientki.

W szpitalach państwowych, które ściśle przestrzegają prawa, dokonuje się tylko trzech procent zabiegów. Prywatne kliniki jako pretekst do usunięcia ciąży wykorzystują m.in. rzekomo zły stan psychiczny przyszłej matki. Ginekolodzy współpracują z psychiatrami gotowymi wystawić na życzenie dokument stwierdzający depresję, skłonności samobójcze itp. A ginekolodzy, dzięki manipulowaniu wynikami USG, zaniżają wiek płodu. Usuwane są więc nawet 30-tygodniowe ciąże. W klinice Ginemedex w Barcelonie śledczy odkryli urządzenia służące do usuwania ciałek tak dużych dzieci. Były one połączone z systemem ścieków.

ACAI skarży się, że od ujawnienia makabrycznych praktyk w Barcelonie, skupione w stowarzyszeniu kliniki stały się przedmiotem ataków. Ruch katolicki E-Cristians opublikował list, w którym zarzuca im dokonywanie niezgodnych z prawem aborcji i domaga się przeprowadzenia w nich kontroli.

Lekarze skarżą się, że są traktowani jak mordercy