Opozycji wydaje się chyba, że w Gruzji o obejmowaniu najważniejszego stanowiska nadal powinny decydować tłumy na ulicach, a nie wyborcy.
Po raz kolejny swoją grę próbuje także rozgrywać Rosja, która podważyła ocenę obserwatorów międzynarodowych z OBWE. I zapowiedziała, że będzie z uwagą śledziła przebieg wydarzeń. Co do tego nie można mieć wątpliwości. Gruzja jest dla Moskwy bolesnym przykładem sukcesu. Przede wszystkimi ekonomicznego – kraj ten uzyskał wysoki wzrost gospodarczy mimo rzucania kłód pod nogi: rosyjskiego embarga na wino, odcinania dostaw rosyjskiego gazu. Pokazał, że mitem jest nieuniknione powiązanie gospodarcze krajów WNP z Rosją.
Przez znaczną część pierwszej kadencji Saakaszwilego Gruzja była też przykładem sukcesu politycznego – uznania na Zachodzie, uznania do tego stopnia, że idea wstąpienia tego kraju do NATO nie wydawała się nieprawdopodobna. Temu dobremu wizerunkowi zaszkodził poważny błąd Saakaszwilego – brutalne rozpędzenie demonstracji w Tbilisi, zamknięcie wspierającej opozycję telewizji i wprowadzenie stanu wyjątkowego.
Gruzini jednak najwyraźniej wybaczyli Saakaszwilemu, który szybko ogłosił przedterminowe wybory i zakończył stan wyjątkowy. Wszystko wskazuje na to, że uzyskał najwięcej głosów w wyborach (pewnie nawet ponad połowę). Nie ma więc powodu, by ten wybór podważać.