Oddalone o 30 kilometrów od Budapesztu Młynki mają 2400 mieszkańców. To jedyne miejsce na Węgrzech, gdzie Słowacy stanowią ponad 50 procent mieszkańców. Przez 260 lat oba narody współżyły tu bez konfliktów. Aż do chwili, gdy węgierski starosta wyrzucił przedstawicieli słowackiego samorządu i stowarzyszenia kulturalnego ze Słowackiego Domu Kultury. Umowę najmu Jozsef Lendval wymówił im 1 kwietnia.

– Oświadczył, że chce tu mieć swoją kancelarię. Że nasz dom stanowi majątek miasta, a my nie płacimy czynszu. To prowokacja – oburza się przewodnicząca słowackiego samorządu Marta Demienova. W Młynkach wrze. – Zawsze mieliśmy słowackiego starostę. Dopiero w ostatnich wyborach padło na Węgra – mówią mieszkańcy. Skarżą się, że starosta najpierw zlikwidował dwujęzyczny lokalny dziennik. Potem dwujęzyczne tablice drogowe. Zabronił dzieciom recytować słowackie wiersze na akademiach.

Sprawa stała się głośna, gdy Ferenc Gemeszi, sekretarz stanu w węgierskim rządzie, usiłował ją zatuszować.

– To wyłącznie osobisty konflikt między byłym a obecnym starostą – przekonywał. Słowacki rząd broni 20-tysięcznej mniejszości. – To zamach na przywileje mniejszości – oświadczył premier Robert Fico. – To, co dzieje się w Młynkach, przekracza granice – grzmiał szef MSZ Jan Kubisz. Konflikt zaostrzył i tak napięte stosunki między obu krajami. Dotychczas to Węgrzy skarżyli się na dyskryminację swej mniejszości na Słowacji.