Erich Stather, wysoki rangą urzędnik jednego z niemieckich ministerstw, spędza każdy poniedziałek do południa w swym biurze w Bonn. Potem jedzie na lotnisko, by zdążyć na popołudniowe spotkania w Berlinie. Spędza w stolicy czas do piątku, kiedy wczesnym popołudniem wraca do Bonn. – W zasadzie nie ma tygodnia bez konieczności co najmniej jednej dodatkowej podróży – mówi.
W podobnej sytuacji są tysiące urzędników, zarówno w Berlinie, jak i Bonn, którzy tracą czas w pociągach, samolotach i służbowych samochodach, pokonując 600 kilometrów dzielących Bonn od Berlina. W dawnej stolicy RFN działa nadal sześć ministerstw, które w Berlinie posiadają tylko swoje oddziały. Dla przykładu: spośród ponad 3 tysięcy pracowników resortu obrony w stolicy zatrudnionych jest kilkuset.
Wielu mieszkających w Bonn biurokratów odrzuciło oferty przeprowadzki do Berlina
Jak długo jeszcze będziemy trwonić czas i pieniądze na bezsensowne podróże urzędników? – pytają zwolennicy przeniesienia wszystkich ministerstw do Berlina. Obliczają, że same podróże urzędników kosztują niemieckich podatników 45 milionów euro rocznie, nie mówiąc o stratach wynikających z obniżenia wydajności pracy. Są niemałe, jeżeli wziąć pod uwagę, że podróży służbowych naliczono w 2007 roku grubo ponad 100 tysięcy. – Nie kosztuje to aż tak wiele. Co najwyżej 25 milionów euro rocznie – odpowiada Otto Fricke, szef komisji budżetowej Bundestagu. Z jego ocen wynika, że na przeniesienie wszystkich resortów do Berlina trzeba by wydać aż 5 miliardów euro. „Cała operacja zwróciłaby się za 200 lat” – wyliczał w „Süddeutsche Zeitung”.
Przedstawiciele rządu zapewniają, że nie ma planów przeniesienia całej rządowej administracji do Berlina. Zwolennicy takiego rozwiązania nie dają jednak za wygraną. Wymogli na rządzie obietnicę przedstawienia do jesieni analizy kosztów i zysków takiej operacji.