Na zdjęciach z kamer przemysłowych pokazanych przez pakistańską telewizję widać, jak zamachowiec-samobójca próbuje sforsować posterunek przy bramie prowadzącej na dziedziniec hotelu Marriott. Kiedy mu się nie udaje, odpala ładunek. Pierwsza eksplozja jest jednak niewielka. Jeden ze strażników próbuje ugasić płonącą szoferkę samochodu. Wtedy dochodzi do drugiej eksplozji.
Potężny wybuch doszczętnie zniszczył front hotelu. Wśród zabitych jest kilku cudzoziemców, ale większość ofiar to Pakistańczycy.
Według władz odpowiedzialni za zamach pochodzą z plemiennych Terytoriów Północno-Zachodnich (FATA) przy granicy z Afganistanem. Pakistańskie wojska od dawna toczą tam walki z talibami i bojownikami al Kaidy, którzy na tych terenach mają swoje bazy. Zirytowane brakiem postępów amerykańskie wojska zaczęły ostatnio same wkraczać na te obszary, co wywołało poważne napięcia na linii Waszyngton – Islamabad.
– Przez długi czas mieszkańcy Pakistanu mieli poczucie, że zostali wciągnięci w amerykańską wojnę z terroryzmem przez prezydenta Perweza Muszarrafa i część z nich sympatyzowała z ekstremistami. Teraz już wiemy, że to także nasza wojna – mówi „Rz” Asma Khawaja Shakir, ekspertka National Defence University w Islamabadzie.
Eksperci nie wykluczają, że pierwotnie celem ataku miał być położony niedaleko hotelu kompleks rządowy, gdzie prezydent wygłaszał przemówienie do parlamentarzystów. Wywiad miał jednak informacje o możliwości ataku i postanowiono zaostrzyć ochronę. Widząc wzmocnione posterunki, zamachowiec mógł wybrać jako zastępczy cel hotel Marriott. Ten symbol zachodniego kapitalizmu był już dwukrotnie celem mniejszych zamachów.