Informację tę marszałek Sejmu przekazał dziennikarzom po spotkaniu szefów parlamentów państw UE w Paryżu. Według niego datę – pierwszy raz formalnie – podał jego irlandzki odpowiednik.
Ten termin nieoficjalnie krąży już od kilku miesięcy. Październik bierze się z prostej kalkulacji: to praktycznie ostatnia możliwość, by traktat wszedł w życie od stycznia 2010 roku. Jeśli tak się nie stanie, to sytuacja unijnych instytucji bardzo się skomplikuje. Kadencja Komisji Europejskiej kończy się wcześniej, ale w drodze wyjątku można obecnej KE powierzyć pełnienie obowiązków do końca roku. Potem trzeba wskazać następną, a nie wiadomo, czy na podstawie traktatu nicejskiego, czy lizbońskiego.
Ostatecznej decyzji o powtórzeniu referendum i nowej daty nie usłyszymy jednak oficjalnie przed czerwcem. Irlandia dostała w grudniu 2008 roku obietnicę dołączenia specjalnych protokołów do traktatu lizbońskiego, które przekonałyby społeczeństwo, że nowe prawo nie doprowadzi do ograniczenia suwerenności kraju. Chodzi m.in. o gwarancje neutralności, suwerenności w dziedzinie obyczajów i podatków. Unia ma też zapewnić, że w nowych przepisach – wbrew wcześniejszym planom – każdy kraj będzie miał swojego komisarza. Wszystkie te gwarancje mają zostać spisane i zatwierdzone przez unijny szczyt w połowie czerwca.
W Irlandii poparcie dla traktatu rośnie. Według najnowszych sondaży liczba zwolenników jest już dwukrotnie większa niż przeciwników. – To efekt kryzysu zaufania do rządu. Gabinet Briana Cowena jest skrajnie niepopularny, a gospodarka ma się w tym roku skurczyć o 10 procent. W tej sytuacji ludzie ufają bardziej Unii – mówi „Rz” Piotr Kaczyński, ekspert instytutu badawczego CEPS w Brukseli. Według niego rezultat referendum zależy od tego, kto będzie rządził w Irlandii w momencie głosowania.