„Daily Telegraph”, publikując raport o wykorzystywaniu przez laburzystowskich ministrów państwowych pieniędzy na prywatne cele, wywołał prawdziwą burzę. „To absolutny skandal” – tak podsumował te rewelacje w piątek dziennik „Daily Mail”.
Głównym oskarżonym stał się premier. Sprzątanie jego mieszkania kosztowało budżet 6577 funtów. Polityk zgodnie z prawem zakwalifikował tę kwotę jako swoje „wydatki parlamentarne” i otrzymał zwrot kosztów. – Nie było w tym nic nadzwyczajnego ani złego – broni się Gordon Brown. Jego urząd opublikował kopię kontraktu. Jak wyjaśniono, od 2004 do 2006 roku premier i jego brat Andrew korzystali z usług tej samej sprzątaczki. Całą kwotę płacił jej Andrew, a następnie Gordon zwracał mu część pieniędzy. Z kontraktu wynika, że zleceniobiorczyni zarabiała 4284 funty rocznie za sprzątanie dwóch mieszkań w centralnej dzielnicy Londynu – Westminsterze.
Jak mówi „Rzeczpospolitej” Rob Brown, brytyjski ekspert ds. etyki publicznej, premier powinien się wstydzić i podać do dymisji. – Nie tylko z powodu tej afery, ale i poprzednich – podkreślił.
Z tą opinią nie zgadza się znany w Wielkiej Brytanii prawicowy komentator polityczny Iain Dale. – Premier nie ma obowiązku wyjaśniania komukolwiek, dlaczego zatrudnił brata jako sprzątaczkę, czy o co tam chodziło. Chociaż jestem konserwatystą i uważam Browna za fatalnego premiera, nie widzę wystarczających powodów do jego zdymisjonowania – podkreślił w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.
W 2004 roku główne miejsce zamieszkania Browna mieściło się w Szkocji, natomiast z mieszkania w Westminsterze, które kupił przed 1997 rokiem, zanim laburzyści doszli do władzy, korzystał jako poseł Izby Gmin. Część kosztów utrzymania takich mieszkań jest posłom zwracana w ramach „wydatków parlamentarnych”.